Trudno określić, który zespół metalowy jest najbardziej techniczny i brutalny, ale myślę, że w czołówce obu tych kategorii może znaleźć się amerykański Nile:
Słuchając dźwiękowej rzeźni w wykonaniu Karla Sandersa i kolegów, trudno uwierzyć, że z powstaniem takiej muzyki cokolwiek do czynienia miał gentleman ze zdjęcia powyżej. A jednak. Całej drogi od bluesa do współczesnego metalu nie ma co tu przytaczać, posłuchajcie sobie pierwszej płyty Black Sabbath i wszystko będzie jasne. A skąd wziął się blues? Od czarnych niewolników zbierających bawełnę na plantacjach w Kraju Wolności. Kiedy już zyskali część praw, zaczęli się przemieszczać i imać tzw. wolnych zawodów, np. wędrownego muzyka. Robert Johnson był jednym z nich, a blues wędrował z nim.
Spośród podróżujących bluesmanów, wyróżniało go to, że był jednym z pierwszych, o ile nie pierwszym w ogóle, prawdziwym herosem gitary, protoplastą wszystkich Slashów, Dime’bagów, czy Janków Borysewiczów. Składały się na to: 1. Boski/diabelski talent. Wedle świadków, Robert był niewyróżniającym się grajkiem, który głównie podpatrywał starszych kolegów, gdy nagle z dnia na dzień, zaczął wymiatać (zwróćcie uwagę, że na wszystkich nagraniach, jest tylko jedna gitara). Chodziły słuchy, że pewnej nocy na rozdrożach sprzedał duszę diabłu za umiejętność gry. 2. Fajne piosenki. Wiadomo, wszystko to brudne i proste, ale na tle swoich kolegów Johnson pisał naprawdę dobre numery. Każda miała choć jeden chwytliwy motyw, który trzymał się słuchaczy jak rzep psiego ogona. No i wyśpiewywał je z takim ogniem i rozpaczą, że aż ciarki chodzą. 3. Był cool. Nawet jak na dzisiejsze czasy. Podróżował, grał na wieśle, miał swoje groupies, śpiewał o mrocznych sprawach i dobrze wyglądał w kapeluszu. 4. Ciemna strona. Każdy super bohater ma swoją. Dla Robercika były to dupy i chlanie. Obie te ciągoty doprowadziły do… 5. Niewesoły koniec. Pewnego wieczora Johnson zarwał nie do tej panny co trzeba i jej zazdrosny mąż dosypał mu strychniny do drinka. Po paru dniach mąk Robercik rozstał się z tym łez padołem. A może to Lucyfer upomniał się o swoje? Na szczęście, zanim do tego doszło, nasz bohater, zdążył zarejestrować blisko 50 nagrań (w tym podwójne podejścia do niektórych piosenek). Mimo, że miało to miejsce w drugiej połowie lat 30., prawie dwie dekady po tym jak Mamie Smith nagrała po raz pierwszych bluesową piosenkę, czarni artyści w studiu ciągle byli rzadkości. Tak czy owak, prawie 80 lat po jego śmierci, możemy słuchać twórczości Johnsona w formie różnych fajnych zbiorów. A twórczość ta od paru już lat robi na mnie duże wrażenie. Pomimo pozornej prostoty, muzyka ta niesie wielki ładunek emocji, opowiadając przy tym typowe murzyńskie historie, o tęsknota za kobietą, niezgodzie na zły los, czy strachu przed ogarami z piekieł. Wiadomo, są to standardy, ale kiedy Robercik je potępieńczo wywrzaskuje, stają się jego własnymi.
http://www.youtube.com/watch?v=3UVgH9JqSnQ
Na zakończenie parę fajnych coverów, dowodzących, że najwięksi rockmani dostrzegali magię Roberta Johnsona.
Cream
Red Hot Chili Peppers
http://www.youtube.com/watch?v=lqigzxs9eSM
Led Zeppelin
http://www.youtube.com/watch?v=d1JAhFAQigY
Rolling Stones
http://www.youtube.com/watch?v=nCvBUjJrmC4
ps. Jeśli podoba Wam się takie granie, polecam również kolekcje nagrać Charly’ego Pattona i Sona House’a.
ps. 2. Na rynku i w sieci jest sporo różnych składanek z twórczością Roberta Johnsona, ale chyba najpełniejsza jest The Complete Recordings z 1990 roku.
ps. 3. obrazek pożyczony z http://presbyterianblues.wordpress.com
Skomentuj