Zacznę od organizacyjnego aspektu, który wypadł dobrze, ale jest miejsce na poprawę. Wszystkie trzy sceny zostały sensownie rozmieszczone, tj. wystarczająco blisko, żeby w ciągu 5 minut pokonać odległość dzielącą te stojące na dworze, a wystarczająco daleko, żeby muzyka z jednej sceny nie dochodziła do pozostałych. Do tego bardzo dobre nagłośnienie na zewnątrz (o tym co się działo Tauron Arenie później) i punktualność w rozpoczynaniu większości występów. Ostatnia, ale zdecydowanie wielce istotna kwestia- duża ilość przenośnych toalet wokół terenu koncertowego. W końcu trafiłem na imprezę masową, gdzie nie trzeba było stać w kolejce do kibla!
Jeśli chodzi o minusy, to związane są wyłącznie z aprowizacją. Food trucków powinno być przynajmniej dwa razy więcej. Pierwszego dnia najpierw odstałem pół godziny, żeby zamówić bułę (całkiem smaczną zresztą, pozdrawiam panów z San Escobar), a potem 2h żeby ją odebrać. Podobnie było z piwem kraftowym, które zdawało się być jedną z wizytówek strefy gastronomicznej. Pierwszego dnia wielkie kolejki, drugiego złotych trunków z browaru Gościszewo już prawie nie było. Na szczęście punkt sprzedaży Kozela pozostał czynny, bo nie wiem, jakbym przetrwał cały dzień łojąc tylko Tyskie. Słabo też, że większości piw nie można było wynosić poza teren ogródków piwnych, żeby chłodzić się w te upalne dni, jednocześnie obserwując co się dzieje na scenach. No i jeszcze niektóre ceny. 12zł za piwo to nie aż tak dużo jak na Kraków i koncerty, ale 8 za butelkę wody to już skandal!
Tyle ogółu, czas na konkrety.
Power Trip
Tak samo jak na płytach, w wersji live teksańscy thrash metalowcy spuszczają swoją muzyką solidny wpierdol. Nie ma tu nic oryginalnego, ale pasja bijąca ze sceny podczas ich występu jest wielce zaraźliwa. Świetny, energetyczny występ.
Testament
Tutaj po raz pierwszy objawiło się słabe nagłośnienie wewnątrz Tauron Areny. Chociaż słabe to za mało powiedziane, bo w czasie setu Chucka Billy’ego i spółki było po prostu fatalnie. Albo dudnienie albo perkusja z wokalem słyszalne, ale na gitarach totalny bałagan. Dałem sobie spokój w trakcie trzeciej piosenki, której, tak jak dwóch poprzednich, nie byłem w stanie rozpoznać. Wielki żal, bo to był zdecydowanie numer 1 jeśli chodzi o zespoły, które chciałem obejrzeć.
Powerwolf
Ich koncertu doświadczyłem przypadkowo, bo czekając na jedzenie. O show scenicznym nie jestem w stanie wiele powiedzieć, bo stałem za daleko, ale muzycznie to było nie do zniesienia. Power metalowe patataje i operowe zaśpiewy- cepelia i ohyda. Aż chuj się w trąbkę zwija, gdy myślę, że w tym czasie mogłem zobaczyć Possessed.
In Flames
W wersji studyjnej ci klasycy szwedzkiego melo-deathu są dla mnie zdecydowanie za słodcy- kiczowate melodyjki, wygładzone brzmienie, po prostu nie. Na żywo wypadli zdecydowanie ciężej i bardziej organicznie- taki fajny, współczesny rock. Dodatkowo mieli obłędne wręcz brzmienie. Spora niespodzianka i drugi najlepszy koncert tego dnia, tuż po Power Trip.
Slipknot
Na główną gwiazdę Mystic Festivalu jakoś specjalnie się nie jarałem. Bardzo lubię ich pierwszą płytę za to jak fajnie łączyli nu metal z elektroniką i za niepokojącą atmosferę. Iowa też jeszcze była w miarę, ale potem każdy album był dla mnie taki sam- nudny jak flaki z olejem mainstreamowy metal, z pojedynczymi dobrymi numerami.
Na żywo widziałem ich raz- na Stadionie Śląskim przed Metalliką w 2004. Wielkie wrażenie zrobił na mnie wtedy ich show sceniczny- dziewięciu typa w dziwnych kombinezonach, w ciągłym ruchu, robiący konkretny gnój. 15 lat później ten sam patent nie ruszał mnie zupełnie, a wręcz przeciwnie- moją główną myślą było: “po co tych pajaców jest tam aż tylu?! Poradziliby sobie spokojnie w piątkę, z samplami puszczanymi z taśmy”. Szczególnie irytował jeden z dj-ów, spędzający większość czasu na ruchomej taśmie albo tańcząc w tle.
Słuchało się tego jednak nie najgorzej. Główną gwiazdą był oczywiście Corey Taylor. To jak on śpiewał, było po prostu niesamowite. I ryki i delikatne śpiewy w refrenach- wszystko bliskie ideałowi. Reszta zespołu całkiem ok, acz niestety gitary były zbyt przytłumione. A propos brzmienia, było zdecydowanie lepsze niż na Testamencie, ale i tak mocno średnie, szczególnie przez te gitary, choć i wokal czasem się gubił. Setlista przyzwoita- najbardziej ucieszyły mnie starocie: “(sic)” i mroczne “Prosthetics”, a także hitowy “Psychosocial”. Żeby nie było za różowo, zagrali też skrajnie irytujące gnioty, czyli “Before I Forget” i najnowszy singiel “Unsainted”, a także trochę przesłodzoną balladkę “Vermillion” w czasie której wyszedłem. Żeby nie było, teren Mystika opuściłem nie dlatego, że jakoś wybitnie mi się Slipknot nie podobał, ale dlatego, że po 7 godzinach pracy i kolejnych 7 biegając między scenami byłem już po prostu zmęczony, a przede mną przecież jeszcze jeden dzień metalu! Sam występ panów ze stanu Iowa był ok, ale cieszę się, że obejrzałem ich w ramach festiwalu, gdzie płacę za wiele innych zespołów, bo jednak nie wzbudzają już we mnie większych emocji.
Podobał mi się artykuł, szczególnie fragment zatytułowany – „Powerwolf”. Pozdrawiam serdecznie, Marcin.
PolubieniePolubienie
Cieszę się i zapraszam ponownie!
PolubieniePolubienie