Piłka meczowa: Gruzja: I iść dalej
Przecudownie obleśna produkcja, wyjątkowa dobra muzyka i wokale. I te teksty… Z początku mnie nie tyle odrzuciły, co raczej skonfundowały. I nie dlatego, że nie pasują mi do black metalu, bo jest to raczej miła odmiana od tych wszystkich liryków o szatanie, śmierci i zniszczeniu. Chodzi raczej o to, że one nie opowiadają żadnej historii, ani nie odmalowują sytuacji, a raczej za pomocą krótkich wersów, tworzą atmosferę. Atmosferę gęstą i obrzydliwą. Co w końcu zaakceptowałem, że inaczej być nie może. Bardzo dobrze ta płyta mi robi. Choć ciągle nie wiem, o chuj chodzi z tą Ratyzboną.
Ashes: Ashes
Debiut krakowskiego Ashes nie tylko okładką nawiązuje do twórczości Kristiana Vikernesa. Całą płytę przenika zimna melancholia typowa dla nagrań Burzum. Sama muzyka jest relatywnie przystępna jak na ten gatunek, ale wchodzi nadzwyczaj elegancko. Bardzo chętnie posłuchałbym tej muzyki na żywo.
Billie Eilish: WHEN WE ALL FALL ASLEEP, WHERE DO WE GO
Od czasu ostatniej płyty Lorde nie katowałem żadnej płyty ze współczesnym popem z takim uporem. “Bady guy”, “you should see me in a crown” oraz “i love you”, to takie sztosy, że koniec, a reszta niewiele odstaje. Kocham.
Deus Mortem: Kosmocide
Poprzednie wydawnictwa Deus Mortem wydawały mi się takie nijakie. Niby wszystko się zgadzało, ale mocniejszych emocji nie doświadczałem podczas odsłuchu. Niestety, tak jest i teraz. Przesłuchałem Kosmobójstwo przynajmniej pięć razy i nie potrafię wskazać słabej strony tego krążka- jest sensowny balans nakurwu i klimatycznego grania, kompozycje są ciekawe, a produkcja odpowiednio brudna. Jednocześnie zupełnie mnie ta muzyka nie rusza. Mówi się trudno.
Kat & Roman Kostrzewski: Popiór
Rzetelna płyta, chyba najlepsze co Roman zrobił po rozstaniu z Luczykiem. Tyle.
Misery Index: Rituals of Power
Nowoczesny, przebojowy death metal. Dobrze pasuje jako soundtrack na siłownię albo rower, ale poza świetnym “New Salem”, nie ma tu nic godnego zapamiętania.
Moon Tooth: Crux
Progresywny hard rock / metal, przywodzący na myśl skrzyżowanie starego Baroness (brzmienie), He Is Legend (riffy) i Coheed & Cambria (melodie i struktury kawałków). Są tu niezłe momenty, ale po pierwszym zachłyśnięciu się faktem, że upchnęli tak dużo niezłych motywów w tak małej liczbie piosenek, dochodzi do słuchacza, że te utwory to wcale nie są jakieś wyjątkowo dobre. No i wokal trochę wkurwia.
PRO8L3M: Widmo
Ludzie jadą po tej płycie, ale dla mnie to zdecydowanie ich najlepsza rzecz od czasu Art Brut. Więcej śpiewu a także melodii w podkładach nadaje krążkowi bardziej popowy feeling, który fajnie dopełnia teksty Oskara. A w nich pod kłębami spalin, litrami gołdy i ciałami kobiet, uważny słuchacz dotrze do ponurych pejzaży dzisiejszego świata, z jego hedonizmem, chaosem i zagubioną jednostką. Dobre jako całość, z wyśmienitymi momentami („Prawdy nie mówi nikt”, „Crash Test”, „Jak Disney” i przede wszystkim „Interpol”).
Stella Donelly: Beware of the Dogs
Debiutancka płyta australijskiej wokalistki, instrumentalistki i autorki tekstów. Muzycznie przyzwoite- takie spokojne plumkanie w stylu Katie Meluy. Najciekawsze rzeczy dzieją się w warstwie lirycznej, w ostry i zjadliwy sposób piętnującej seksizm i inne problemy społeczne dzisiejszego świata. Jeśli macie przesłuchać tylko jeden numer z tego krążka, niech to będzie poruszający „Boys Will Be Boys”. Reszta nie jest zła, ale jakoś wyjątkowo dobra też nie.
Venom Prison: Samsara
Od pierwszych dźwięków tej płyty bije w słuchacza powalająca intensywność. Tłuste brzmienie, brutalne riffy oraz dobre teksty i wokale Larissy Stupar. Niestety, po paru numerach zaczyna doskwierać brak refrenów. I nie chodzi mi o jakieś przebojowe zaśpiewy w stylu Killswitch Engage, a po prostu o momenty kiedy zgromadzone napięcie zostaje rozładowane. Na całej płycie coś takiego występuje jedynie w utworze „Dukkha”. I jest to zdecydowanie najlepszy fragment tego mimo wszystko trochę zbyt jednostajnego wydawnictwa.
Skomentuj