Piłka meczowa: Oathbreaker: Rheia
Każde przesłuchanie Rheii, sprawia, że czuję się przeczołgany i wymięty.
Po pierwsze dlatego, że mnóstwo się dzieje na tej płycie. Momenty ciche, kiedy gitara delikatnie plumka, a Caro Tanghe wyszeptuje kolejne linie tekstu, sąsiadują z dzikimi erupcjami wściekłej rozpaczy, bezsilności i hałasu. A to wszystko jest po prostu idealnie skomponowane- płyta zabiera słuchacza na ten rollercoaster i nie wypuszcza nawet na małe siku.
Po drugie, dlatego, że teksty Caro trafiają u mnie dokładnie w punkt. I nie jest to przyjemna lektura. Gdy wybrzmiewa ostatnia nuta, trzeba mi trochę czasu, żeby się pozbierać.
Nie sądziłem, że Belgowie pokonają poprzeczkę ustawioną przy Eros|Anteros, a tu taki psikus. Nie idzie przechwalić.
Ghost: Popestar
Jeden swojak i cztery covery. Sympatyczne, ale wyłącznie dla fanów Duszka, bo nie ma tu nic wyjątkowo ciekawego.
Inquisition: Bloodshed Across the Empyrean Altar Beyond the Celestial Zenith
To w sumie nie jest zła płyta, ale ani nie wnosi nic nowego do twórczości Kolumbijskiego duetu, ani nie ma jakichś wybitnych piosenek. Ot, kolejna porcja atmosferycznych blaczków z charakterystycznym wokalem Dagona. Dla największych fanów.
Ps. nie wiem, czy to tylko u mnie, ale dźwięk gitar jest tak skompresowany, że aż trzeszczy. Fuj!
Obscure Sphinx: Epitaphs
Niby wszystko się zgadza- Obskurny Sfinks zachował wszystkie elementy, które przyniosły sukces Void Mother– atmosferyczny sludge metal, progresywne podejście do kompozycji i świetne wokale Wielebnej. Żeby nie było nudno, zespół dodał parę ciekawych smaczków, m.in. silniejsze wpływy djentu i pojawiające się w paru miejscach prawie death metalowe wyziewy. Coś jednak nie gra. Nie wiem, czy to może kwestia pewnego rozwleczenia kompozycji, czy coś innego, ale Epitaphs wpadają jednym uchem, a wypadają drugim. I ciągle nie potrafię zrozumieć czemu. Bo jak sobie słucham dowolnego kawałka z tej płyty, to poszczególne elementy na chłopski rozum są naprawdę fajne i wydają się pasować do siebie. Cóż jednak z tego, gdy po kilkunastu przesłuchaniach tegorocznego wydawnictwa lepiej pamiętam ich trwający ponad 15 minut utwór “The Presence of Goddess” sprzed 3 lat, niż cokolwiek z nowego krążka?
Russian Circles: Guidance
Nie wiem jak instrumentalny (post)metal się sprzedaje, ale nie może być źle, bo oto Ruskie Kółka wydają swój szósty album, przy okazji obchodząc dwunastą rocznicę powstania. Stylistycznie Guidance jest kolejnym krokiem w kierunku spokojniejszych rejonów. Więcej tu powietrza, atmosferyczny sludge został pochowany po kątach. Całość ma dość podniosłą, a przy tym, co rzadkie w ostrej muzie, pozytywną atmosferę. Niestety, mimo, że flow utworów utrzymuje się praktycznie przez całą płytę, to poszczególne kompozycje nie zapadają zbytnio w pamięć. Jako muzyka tła do pracy czy podróży komunikacją miejską w pochmurny dzień nadaje się dobrze, ale to by było na tyle.
Sunnata: Zorya
Riffy od Kyuss, ciężar i atmosfera od Cult of Luna, czyste wokale od Alice in Chains. Kompozycyjnie nie jest to jeszcze ta sama liga co w/w zespoły, ale i tak Zorya robi robotę w chuj.
Trap Them: Crown Feral
Jak po 15 latach wspólnego grania ciągle być w stanie nagrywać tak wściekłą muzykę, pozostanie chyba tajemnicą Trap Them. Nowa płyta nakurwia w słuchacza od drugiej (pierwsza buduje napięcie) do ostatniej piosenki, bez żadnych przerw na balladki, bez litości. I słucha się tego świetnie, co jest tylko dowodem na spore umiejętności kompozytorskie Amerykanów. Dodatkowo, w niektórych piosenkach pojawiają się małe niuanse, typu złamanie rytmu, czy wtrącenia niby od czapy, co tylko uatrakcyjnia kontakt z płytą, a także wprowadza małą zmianę w twórczości zespołu.
Various Artists: The Depression Sessions
Trójstronny split jednych z najciekawszych przedstawicieli sceny deathcore (OK, to niewiele mówi w przypadku tego gatunku, ale piosenki mają spoko): Thy Art Is Murder, The Acacia Strain i Fit For An Autopsy. Każdy z uczestników przygotował po 2 utwory- 1 własny i cover.Jeśli chodzi o oryginały, to nikt nie wychodzi tu poza ramy gatunku, ale i tak jest db+. Na szczególną uwagę zasługuje potężny cios od Australijczyków z TAIM, “They WIll Know Another”. Pozostałe tylko trochę słabsze. Co do coverów, to materiały źródłowe brane były z rozmaitych półek, ale wszystkie tak znane, że nie ma co wymieniać twórców: “Du Hast”, “Black Hole Sun” i “Perfect Drug”. Każdy z nich poddany dogłębnej terapii deathcore’owej, a największe wrażenie robi przeróbka utworu Soundgarden. Dla fanów deathcore’a Depression Sessions to absolutny mus, a pozostałym też może przypasić, bo to spoko epka jest.
Skomentuj