Beheaded:

Tych maltańskich rzeźników, parających się brutalną odmianą metalu śmierci, już raz widziałem- w 2015 roku przed Christ Agony. Tak jak i wtedy, tak i tego lipcowego wieczoru, nie sposób było odmówić im pasji, zaangażowania i warsztatu, które to zostały docenione przez większość zgromadzonych pod sceną ludzi. Dla mnie jednak, soniczna masakra w ich wykonaniu jest zbyt jednorodna, a co za tym idzie, monotonna.
Absu:

Wiele osób polecało mi tę amerykańską hordę i muszę przyznać, że zrobili na mnie niezłe wrażenie, szczególnie pod względem kompozycyjnym- w ich numerach dużo się dzieje i ten występ zachęcił mnie do zapoznania się z ich dyskografią. Pod względem wykonawczym było trochę gorzej, ale ciągle profesjonalnie.
Jedynym zgrzytem był dla mnie zestaw słuchawkowy noszony przez Proscriptora- perkusistę, który lubi też powrzeszczeć do mikrofonu. I o ile kiedy siedział za zestawem, można było mu ten gadżet wybaczyć, to jednak stanąwszy na froncie sceny (a jego miejsce na tronie zajął jakiś Polak) zdecydowanie powinien odłożyć ten atrybut pracowników call-centers i chłopców z boysbandów. Z drugiej strony, nie miałby wolnych rąk do kreślenia w powietrzu znaków magicznych. Ot, rozterki artystów.
Obituary:

I w końcu, przy głośnym aplauzie pełnego Bazyla, na scenę wkroczyła gwiazda wieczoru i uruchomiła muzyczny walec, który zmiażdżył wszystkich obecnych. Widziałem florydczyków dwa razy pod gołym niebem i zupełnie nie ma porównania- małe, duszne kluby to jest właśnie obszar żerowania tej bestii. Ich tłusty, bujający death metal w połączeniu z tropikalną atmosferą spuściły obecnym solidny wpierdol, dając jedynie krótkie chwile oddechu. Mimo, że stałem bliżej baru, to dzień później czułem się jak konkretnym treningu muay thai.
Sądząc po minach muzyków i fanów, obie strony tej zabawy były bardzo zmęczone, ale chyba jeszcze bardziej zadowolone. I nie ma co się dziwić, bo był jeden z najintensywniejszych i po prostu najlepszych koncertów, jakie widziałem w Bazylu.