To co uderza już przy pierwszym przesłuchaniu płyty, to to jak wielce twórczość własna HSB na tej płycie odstaje od coveru Sodom. “Agent Orange”, bo o tej piosence mowa, jest praktycznie bezbłędną kompozycją- zróżnicowaną, brutalną, a przy tym wpadającą w ucho. Ekipa Maika Weicherta odegrała ją całkiem rzetelnie, trudno o jakiekolwiek zarzuty. Jednak jeśli chodzi o własne utwory HSB, to nie mają one startu do dzieła legendy thrash metalu. Miałki melodyjny death metal, kojarzący się In Flames z czasów Come Clarity, ze śladowymi dawkami metalcore’a. Brakuje tu zupełnie pazura, czegoś wyjątkowego, co zagnieździłoby się w głowie słuchacza, z czym mieliśmy do czynienia w niektórych kawałkach z Veto, o klasykach pokroju Iconoclast czy Deaf to Our Prayers nie wspomne. Zupełnie mnie takie granie nie przekonuje.
Na szczęście, w rozszerzonej wersji albumu, nazwanej „Too Good to Steal”, dostajemy jeszcze drugą płytę, na której znajdują się wyłącznie cudze kompozycje odegrane przez berlińczyków. Poczynając od przeróbek znanych z poprzednich płyt (m.in. “Black Tears”, czy “Valhalla”), dostajemy parę nowości, z których najlepsze wrażenie robi “River Runs Red” (największy hit Life of Agony). Jednak nawet te słabsze robią robotę, bo na sprawnym coverowaniu HSB zna się jak mało kto. Z drugiej strony, jeszcze jaskrawiej krążek nr 2 uwidacznia kompozycyjną słabiznę współczesnego Heaven Shall Burn. A jeszcze niedawno było tak dobrze…
Skomentuj