
Dlaczego więc wybrałem się na koncert zespołu, którego piosenek w znacznej części nie trawię? Złożyło się na to kilka czynników. Po pierwsze, lubię płytę King for a Day… Jak dla mnie niszczy ona wielce przeklamowane Angel’s Dust. Po drugie, ogólny hype w pracy i w domu- zarówno współpracownicy, jak i konkubina zdziczeli na wieść o tym, że Amerykanie zagrają w “naszym” mieście (ja na ten przykład, na miejsce doszedłem na piechotę). Ze wstydem muszę się przyznać, że poddałem się w jakimś stopniu tejże euforii. Jednak przede wszystkim, chciałem zobaczyć na żywo Mike’a Pattona. I kurwać, jakby na to nie patrzeć, typ jest niesamowity. Od pierwszego dźwięku na najwyższych obrotach, zdewastował wszystko. Od niskiego zawodzenia, przez agresywne krzyki, po jakieś szczekanie, do świetnej wersji nieśmiertelnego “Trlololo” nie wspomnę. No i jeszcze “Evidence” śpiewane po polsku. Nie da się gościa przechwalić, bo jego talent jest niezaprzeczalny.
Ogólnie więc uczucia mam mieszane. Patton zdecydowanie dobry, zespół słaby, cena znacznie zawyżona. Drugi raz bym nie poszedł.obrazek z poznan.gazeta.pl
Skomentuj