Pewnie części czytelników wyda się to nudne, ale znowu muszę wspomnieć o pogodzie w kontekście koncertu Pod Minogą. A pogoda tego wieczora była bardzo ładna- Słońce, upał – lato w pełni. Dla uczestników koncertu oznaczało to nieznośny wręcz gorąc i odzież kompletnie mokrą od potu. Dla organizatorów zaś, powtarzającą się konieczność reanimacji konsoli.
Obsidian Kingdom:
Pierwszy koncert i największa niespodzianka wieczoru. W ciągu dnia przesłuchałem sobie ostatnie wydawnictwo Katalończyków pt. A Year with No Summer i nie zrobiło na mnie najlepszego wrażenia- takie tam post-rockowe plumkanie, trochę w stylu ostatnich płyt Ulver. Jednak ze sceny przywitały mnie ciężkie jak ołów riffy, którym towarzyszyły ryczano-krzyczane wokale. W skrócie- taki sludge metal. Podobało mi się to bardzo, mimo, że flow przerywały problemy techniczne- nagłośnienie nie dawało sobie rady w starciu z obłędną temperaturą i co parę minut część zespołu milkła.
Intronaut:
Tutaj już dokładnie wiedziałem czego się spodziewać- progresywny stoner/sludge, połamane rytmy, harmonie wokalne i potężne brzmienie. Trzeba było się trochę skupić, żeby ogarnąć wszystkie dźwięki płynące ze sceny, ale jakość muzyki wynagrodziła ten wysiłek po stokroć. Intronaut chyba najmniej ucierpiał z powodu przegrzania instalacji.
Shining:
Ekipy Norwegów nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. I muszę przyznać, że mimo iż ich albumy nie do końca mnie przekonują, to sam występ zdewastował mnie w najlepszym znaczeniu tego słowa. Dość powiedzieć, że mimo dojrzałego wieku, w pewnym momencie rzuciłem się pod scenę, by jeszcze zintensyfikować proces pocenia się. Wśród muzyków rej wodził super-energetyczny wokalisto-gitarzysto-saksofonista, Johan Munkeby. Malutka scena Minogi nie pozwalała mu na zbytnie szaleństwa, ale i tak, mimo tropikalnych warunków, był ciągle w ruchu, czy to odgrywając/odśpiewując swoje partie, czy też rejestrując koncert z pomocą kamerki GoPro, lub rzucając się ze sceny w publiczność. Niestety, w czasie setu Shining najczęściej wysiadał mikrofon i nagłośnienie gitary prowadzącej, jednak sądząc po uśmiechniętych twarzach publiczności, mało komu to przeszkadzało w zabawie. Świetny show!
ps. warto wspomnieć jeszcze o słuchaczach, którzy pomimo małej przestrzeni I piekielnych temperatur, ani na chwilę nie przestawali skakać, tańczyć, czy pogować. Nic dziwnego, że wszyscy artyści byli wyraźnie ukontentowani.
ps.2. podobno już po wszystkim grupa dresiarzy zaatakowała ludzi odpoczywających po koncercie pod klubem. Z tego co się orientuję, nikt nie odniósł poważniejszych obrażeń, a napastników udało się przegonić, ale i tak masakra w chuj, że do takich rzeczy dochodzi. Wypada mi tu sparafrazować klasyka: “i po co takie żyją?”.
Skomentuj