Wyobraźcie sobie magika, które ze swoim obwoźnym przedstawieniem odwiedza miasto co parę lat. Kiedyś za każdy razem pokazywał inną sztuczkę: raz królik wyskoczył z kapelusza, innym razem zniknął czołg. Przy piątej wizycie kolejny nowy trik: kobieta przecięta na pół. O dziwo, przy szóstej to samo. Teraz magik przyjechał po raz siódmy i znowu przecięcie niewiasty. Owszem, tym razem niewiasta piękniejsza niż dotychczas, piła jeszcze ostrzejsza, ale to jest ta sama sztuczka.
I tak właśnie jest z Mastodonem i ich najnowszym dziełem. Po zapowiedziach dotyczących tematu płyty (walka z nowotworem i przemijanie) spodziewałem się, że skręcą w jakieś nieodwiedzane i smutne rejony- może jakiś melancholijny doom, ckliwy gotyk albo rozpaczliwe emo? A tu chłopaki po raz trzeci z rzędu proponują nam porcję melodyjnych, rockowych piosenek. I z jednej strony chciałbym się czepiać, że źle, że nuda. Ale te piosenki są po prostu świetne. Ani The Hunter, ani Once More… nie były tak równymi albumami, gdzie każdy numer nadawałby się na singla. Emperor of Sand to 11 strzałów i wszystkie w dziesiątkę, więc jeśli podobały Wam się 2 poprzednie wydawnictwa Mastodona, ten ma szansę zostać tym ulubionym.
Skomentuj