
Wszystko było tego wieczora wyjątkowe, począwszy od scenerii. Do tej pory nawet nie wiedziałem, że krakowskie Muzeum Kultury Japońskiej Manggha ma salę koncertową. Otóż ma, ale na tyle dobrze schowaną, że małżonce i mnie zajęło dobre 5 minut odnalezienie jej, bo brakowało informacji czy drogowskazów. Drugim minusem, który dał znać o sobie już w trakcie koncertów były miejsca siedzące. Jeśli pracowaliście w bieda-korporacji jakieś 10 lat temu, doskonale znacie krzesła konferencyjne, o mocno rozstawionych nogach i szerokich oparciach, na których wytrwać dało się maksymalnie 20 minut. Mimo, że oba występy tego wieczoru były całkiem wciągające, wierciłem się przez cały czas z powodu niewygody i chyba wolałbym stać.
Na szczęście akustyka sali zdała egzamin celująco- muzyka i wokale brzmiały doskonale.
Jo Quail

Piękna wiolonczelistka z Londynu dołączyła do trasy ERR praktycznie w ostatniej chwili i bardzo dobrze się stało, bo jej muzyka, ciekawie kontrastowała z główną atrakcją wieczoru. Quail używa bowiem patentu, który do tej pory widywałem jedynie u gitarzystów, czyli budowaniu aranżacji z pomocą efektu looper. W praktyce wyglądało to tak, że grała jakiś motyw, zapętlała go i dodawała kolejny w ten sam sposób. Kiedy podkład był wystarczająco bogaty, zaczynała grać do tego partie solowe/prowadzące. I mimo że stała sama na scenie, z głośników dobiegał dźwięk małego ansamblu i to niekoniecznie smyczkowego, dzięki rozmaitym efektom typu distortion czy reverb. A jak to wszystko brzmiało? Jak niepokojący soundtrack do filmu typu Prey, szczególnie kiedy instrumentalistka imitowała odgłos bębnów, waląc pięścią w struny wiolonczeli. Ogólnie nie jestem pasjonatem muzyki instrumentalnej, ale ta niecała godzina z Angielką upłynęła całkiem miło.
Emma Ruth Rundle

Na tej trasie daniem głównym było Engine of Hell wykonane od deski do deski. Między piosenkami Emma przesiadała się z fortepianu na gitarę i na odwrót, prawie jak Krzysztof Zalewski. Jej interpretacje były dość wierne nagraniom studyjnym, aczkolwiek tu i ówdzie pozwalała sobie na eksperymenty z głosem, pokazując skalę swoich umiejętności wokalnych. W odróżnieniu do typowych koncertów rockowych, publiczność siedziała w zupełnej ciszy, nie pokrzykując, nie klaszcząc, ani nawet nie śpiewając razem z artystką. Gdy dodać do tego oszczędne światło i instrumentarium, odnosiło się wrażenie podglądywania Rundle w jej pokoju, jakby grała tylko dla siebie i czterech ścian. I z jednej strony ta intymność była magiczna na swój sposób, z drugiej odnosiłem wrażenie jakby Emma grała głównie dla siebie. Jakbyśmy my jako słuchacze byli gdzie indziej, a ona jedynie pozwala nam zerknąć wewnątrz jej świata. Żeby nie było, nie chodzi mi, że artystka ma cały czas gadać z publicznością, zachęcać do klaskania i śpiewania refrenów, ale czułem się trochę niepotrzebny w tym całym wydarzeniu.
Najciekawszymi momentami koncertu były „The Citadel”, zagrane, tak jak na płycie, z Jo Quail i bis otwarty przez „Marked for Death”, gdzie Emma po raz pierwszy podłączyła się do wzmacniacza.
Za bardzo nie wiem, jak to podsumować. ERR jest wielce utalentowaną osobą, która pisze świetne piosenki, ale ten koncert jakoś mnie nie powalił. Chciałbym posłuchać jej kiedyś z całym zespołem, a najlepiej z Thou, bo tego wieczora czegoś zabrakło.
tymczasem w Poznaniu u Bazyla na bruk
gdzie i czy wiadomo gdzie nie wiadomo
PolubieniePolubienie
Tak, widziałem. Jebany dramat.
PolubieniePolubienie
Wszystkiego najlepszego w nowym roku.
Mnogości muzycznych doznań i szalonych koncertów
życzę ja. U mnie obecnie 3 pozycje
Funeral Mist -Hekatomb
Dead Cross – II
MWWB – The Harvest 2022
czekam cierpliwie i grzecznie na podsumowania 2022
PolubieniePolubienie
Dziękuję za życzenia! Podsumowanie będzie tradycyjnie na przełomie stycznia i lutego. Po drodze jeszcze jedna Krótka Piłka, relacja z koncertu i może recenzja starej książki.
PolubieniePolubienie