
Po jakimś czasie jednak przyzwyczaiłem się do produkcji i mogłem skupić się na piosenkach. A te są po prostu bardzo solidne. I większość ma coś w sobie, jakieś smaczki, motywy i motywiki, których zdecydowanie brakowało na Christ Illusion. Np. główny riff w Playing With Dolls– nigdy bym nie przypuszczał, że coś takiego może wyjść spod łapy Hannemana, a tu takie coś… I brzmi świetnie. Takich atrakcji jest tu całkiem sporo i sprawiają, że ten album brzmi zdecydowanie świeżej i ciekawiej. Poza tym, cała płyta ma fajny (za przeproszeniem) flow- kawałki są dobrze ułożone i szybkie momenty są odpowiednio wyważone z tymi wolniejszymi. Czyli, po ludzku, nie napierdalają non stop, ale potrafią zwolnić i zapodać powolny, ale ciągle niszczący walec (np. b. dobry Human Strain), coby nie znudzić słuchacza. Lubię tak.
Jeśli chodzi o teksty, to w zasadzie nie ma żadnych niespodzianek. Opis okropieństw wojny: jest (Unit 731), numer o seryjnym zabójcy: jest (najszybszy i chyba najfajniejszy Psychopathy Red ); antyreligijny hymn: jest (Hate World Wide. Mała próbka zwrotki: „I’m a godless heretic, not a god-fearing lunatic; That’s why it’s become my obsession, to treat god like infection”.).
Czyli w skrócie, Slayer nagrywa w końcu dobry i interesujący album. Może nie porywa jak np. Seasons in the Abyss, ale, dzięki pewnemu odświeżeniu formuły, słucha się z przyjemnością. 4/5
Skomentuj