To był wieczór kontrastów i miłych zaskoczeń. A zaczęło się dość nietypowo (jak na koncert heavy metalowy). Zamiast upodlić się tanim wińskiem w pobliskich krzakach, postawiłem na bardziej kulturalną atmosferę. Z racji tego, razem z konkubiną i dwiema towarzyszkami udaliśmy się najpierw do restauracji włoskiej na makaron, a potem do francuskiej kawiarni na tarty owocowe. Mmmm… beką… Stamtąd, prosto do klubu Eskulap, gdzie już grali
In Twilight’s Embrace
Widziałem ich już wiele razy i ciągle trzymają równy, wysoki poziom. Szkoda, że tym razem nagłośnienie było zamulone i gitary trochę się gubiły, ale i tak było spoko. Tylko wokalista nie mógł ustać w miejscu i podczas gadek między piosenkami popylał w tę i nazad, niczem przysłowiowy kot z pęcherzem.
Kat
Nigdy nie byłem entuzjastą Romka i jego bandy. Drażniły mnie jego “szalone” teksty i sam głos, a w Kacie najbardziej ceniłem warstwę instrumentalną. Początek koncertu też raczej zapowiadał jakiś metalowy kabaret – szczególnie kiedy Romek i jego podwójna łysina wyskoczyli na scenę i odprawili swój, kultowy w niektórych kręgach, taniec. Jednak z każdą piosenką coraz bardziej mi się podobało. Przede wszystkim, Kostrzewski brzmi o wiele lepiej na żywo niż na płytach – czysto i całkiem potężnie. Dodatkowo ma dobry kontakt z publicznością, a jego “ruchy sceniczne” zamiast śmieszyć, budzą podziw – kolo nakurwiał przez prawie cały występ. Zespół towarzyszący nie wypadł gorzej od lidera, w czym spora zasługa dźwiękowców. Sama zaś muzyka naprawdę fajnie wpadała w ucho i każda kolejna piosenka tylko rozszerzała uśmiech na mojej zdziwionej japie. Nie będę rzucał tytułami, bo większości nie znałem (wstyd, ale już nadrabiam zaległości!), ale zaserwowali przekrój przez większą część Katowskiej dyskografii, z uwzględnieniem ostatniej Biało-czarnej. Fajnym pomysłem było podzielenie setu na trzy części: ciężkiej – akustycznej – i znowu ciężkiej. Nadało to całemu koncertowi dynamiki i nie pozwoliło się nudzić.
Podsumowując, w przeciągu kilkunastu pierwszych minut mój stosunek do zespołu zmienił się o prawie 180 stopni, i każdemu kto jeszcze nie miał okazji polecam obczajenie tej legendy polskich scen w wersji live.
ps. w czasie setu jakieś młode metaluchy po pijaku pobiły się przy barze. Panie zaczęły, panowie skończyli. Ułański duch w narodzie ciągle żywy!
obrazek wzięty został z: http://www.mmrzeszow.pl
Skomentuj