Shots from Deneb:
Ze wstydem muszę się przyznać, że spóźniliśmy się na lwią część ich występu, bo jedliśmy hamburgery ze Św. Krowy (ciągle na mega-propsie!) i oglądaliśmy Warsaw Shore (ciągle głupie w chuj). Swoją drogą, właśnie do mnie doszło, że 3 z 8 uczestników jest z Poznania. Nic dziwnego, że Rysiu prezydentuje tutaj od tylu lat.
Wracając do meritum, Poznaniacy z SfD grają sympatyczny sludge ze stonerowymi melodiami. Jest ciężko, brudno i ogólnie całkiem spoko. Jednak jest to wrażenie wywołane niecałymi dwiema piosenkami, więc lekko na wyrost.
Dirge:
Tu już byłem od początku do końca i było ekstra. Jeśli nigdy nie słyszeliście twórczości Francuzów, to weźcie jakąś starszą płytę Crowbar i zwolnijcie ją o jakieś 25%. Frontman może zostać, bo Marc i Kirk są do siebie podobni jak dwie krople wody, zarówno wizualnie jak i wokalnie. Tak czy owak, jest super wolno i ciężko. I bardzo fajnie, nawet płytę kupiłem.
Obscure Sphinx:
Mimo początkowych problemów z dźwiękiem (przy pierwszej piosence basy pierdziały, przy drugiej znikł wokal na chwilę) zespół się rozkręcił i zagrał dobry koncert. Na setlistę złożyły się piosenki z obu płyt długogrających, z przewagą lekko djentowej Void Mother z zeszłego roku. Wykonawczo było bez zarzutu, co szczególnie robiło wrażenie w przypadku drobniutkiej Zosi przy mikrofonie. Mnóstwo energii, świetny głos, radzący sobie zarówno z partiami ryczanymi, jak i śpiewanymi. Instrumentaliści również dawali radę. Jedyne do czego mógłbym się przyczepić, to setlista. Moim skromnym zdaniem, powinni byli zakończyć występ monumentalnym “In the Presence of Goddess” – po takim potworze nie ma już nic do powiedzenia. Niestety, Obskurny Sfinks dorzucił jeszcze dwa numery („Lunar Caustic” i chyba „Nastiez”), jak najbardziej dobre, ale osłabiające trochę moc zakończenia. Ogólnie jednak, podobało mi się i chętnie zobaczę Warszawiaków kiedy wrócą tutaj z kolejnym wydawnictwem.
obrazek pożyczony z: poznan.culturowo.pl
Skomentuj