Piłka meczowa: Aluk Todolo: Voix
Mądrzy ludzie z internetów piszą, że to noise i psychodelia. Ja się tam nie znam, więc łopatologicznie napiszę co słyszę: transowe łamańce na bębnach i basie, z towarzyszeniem gitarowych hałasów. I powiem Wam, że to strasznie fajne jest! Francuzi tworzą niepokojący, a zarazem hipnotyczny klimat, który wciąga słuchacza do tego stopnia, że parę razy prawie przegapiłem swój przystanek. Niełatwe w odbiorze, ale bardzo dobre.
Abbath: Abbath
Zaskoczenie pierwsze- riff otwierający płyte brzmi jak Pantera na Reinventing Steel. Zaskoczenie drugie- reszta płyty nie brzmi jak piąta woda po kisielu… tzn. po Immortal. Lepiej pasuje określenie: logiczny następca All Shall Fall– czyli melodyjny blaczek, ciągle podniosły i zimny, ale czystej epickosci coraz mniej. Zamiast tego płyta fajnie buja i wciąga przebojowymi kompozycjami. Pomimo stosunkowo krótkich (w porównaniu z Nieśmiertelnymi płytami) piosenek, utrzymany został wysoki poziom skomplikowania kompozycji. Podsumowując, solidna rzecz, którą byłym kolegom Abbatha ciężko będzie przebić.
Bury Tomorrow: Earthbound
Kryształowa kulo! Jaką muzykę może grać zespół o nazwie Bury Tomorrow?
– Oklepany metalcore, krzyczana zwrotka-śpiewany refren, proste struktury piosenek i standardowe instrumentarium.
Może chociaż kompozycje będą porywające, albo chociaż po prostu solidne?
– Nie ma mowy. Każdy numer będzie doskonale wręcz nijaki.
Kryształowa kulo, po co takie płyty powstają? Kulo? Halo?!
Dream Theater: The Astonishing
Uroczyście ślubuję sobie unikać: a) wydawnictw dwu-płytowych, b) rock oper, c) nowej muzyki Dream Theater. Są to wszystko okropne rzeczy, a zebrane razem tworzą okrutnie wręcz odrzucającą mieszankę, przez którą znielubiłem trochę muzykę jako całość.
Hexvessel: When We Are Death
Lekki taki zawód tutaj przeżyłem, liczywszy na nawiązanie do wcześniejszych szamańsko-folkowo-niesamowitych rytuałów. A co dostałem? Pop-roczek z odniesieniami do lat 70-tych (ach te organki!) i rockabilly. W sumie nie najgorsze i ma Kvohsta na wokalu, ale poza dwiema balladkami nie wzbudza mocniejszych wrażeń.
Obscura: Akroasis
Na tle swoich tech-deathowych kolegów Obscura wyróżnia się zdecydowanie in plus, jeśli chodzi o pisanie piosenek. Niestety, przy Akroasis notują Niemiaszki spadek formy, w porównaniu z bardzo dobrym Omnivium. Niby jest przyzwoicie, ale nie zanosi się, żebym do tej płyty wracał.
Oranssi Pazuzu: Värähtelijä
Ja nie wiem w ogóle, co to ma być? Jakieś post metale, czy co? Trochę brzmi jak ostatnie Cult of Luna, trochę jak Solstafir (ale tu chyba kwestia zasugerowania się teledyskiem), trochę jak coś jeszcze innego. Ale jest szaleństwo, a szaleństwo zawsze w cenie. I wracam w kółko do tego czegoś, czyli nie może być źle.
Rotting Christ: Rituals
Od pierwszego przesłuchania, parę tygodni temu, kiedy kończy się ostatnia piosenka z Rituals pt. “The Four Horsemen”, myślę sobie: “Jeszcze jeden raz obczaję całość i będę wiedział na 100%, czy mi się to podoba, czy nie”. I tak powracam przynajmniej raz dziennie i ciągle ni chuja. Bo z jednej strony, fajne jest, że mam do czynienia z albumem znacznie równiejszym, w porównaniu do chaotycznego Kata Ton Daimona Eaytoy. Tegoroczne wydawnictwo Greków wywołuje uczucie dziwnego, plemiennego transu. I jest to super, ale nie przysłania przykrego faktu, że po tych wszystkich spotkaniach z płytą, trudno mi przypomnieć sobie jakikolwiek fragment tych mrocznych Rytuałów. I to się już chyba nie zmieni.
Urgehal: Aeons in Sodom
Śmierci frontmana Nefasa w żaden sposób nie stępiła wideł Urgehal i norwescy weterani black metalu powracają z siódmym pełnowymiarowym wydawnictwem. Jednak zamiast przyjąć nowego wokalistę w swe szeregi, panowie zdecydowali się poprosić o wsparcie znanych i lubianych sceny, m.in. Nocturno Culto, Nattefrosta, Hoesta, czy też Niklasa Kvarfortha. O dziwo, mimo iż każda piosenka została wykwiczana przez inną osobę, nie odnosi się tu wrażenia, że mamy do czynienia z jakąś składanką. Całość jest bardzo spójna i od początku porywa słuchacza swym całkiem przebojowym black metalem, w którym najwyraźniej słychać wpływy Darkthrone. Paradoksalnie, wyżej wspomniana spójność jest też w pewien sposób słabym punktem Eonów w Sodomii, gdyż utwory nie różnią się zbytnio od siebie, po pewnym czasie zbijając się w przyjemną, ale dość szablonową powódź dźwięków. Ogólnie więc jest spoko, ale do osrania daleko.
Skomentuj