Ciekawe rzeczy zaczęły się dziać tego wieczora, na długo przed przekroczeniem progu Bazyla.
Jak wiadomo, dla lepszej absorpcji alkoholu należy dobrze zjeść, najlepiej mięso. W tym celu udaliśmy się do całkiem nowego przybytku na ulicy Półwiejskiej, vis a vis sklepu Ciżemka Polska. Lokal nazywa się MoaBurger i z tego miejsca polecam go serdecznie. Duże burgery, moc dodatków i smaczne buły- miejscówka wylądowała na 2. miejscu mojego prywatnego rankingu burgerowni, tuż za wspaniałą Św. Krową.
Następna atrakcja była z gatunku obrzydliwych. Otóż w drodze do Bazyla, kiedy przechodziliśmy przez Stary Rynek, na jednej z bocznych uliczek (ale odchodzącej bezpośrednio od rynku) stary menel opierał się gołym zadkiem o ścianę budynku i ze swadą oddawał się defekacji. Poznań- miasto doznań, nie ma co!
Wstrząśnięci tym widokiem przyspieszyliśmy kroku, by w bezpiecznym zaciszu Bazyla orzeźwić się zimnym Svijanym.
Ampacity
Jako że trasa odbywała się na zasadach co-headliningu, kolejność zespołów zmieniała się i w Poznaniu zdarzyło się tak, że rozpoczynała ekipa z największym doświadczeniem. Jeśli ktoś zna ich płyty, koncert raczej nie był niespodzianką. Fajny, bujający stoner bez wokali, za to z kosmicznymi efektami dźwiękowymi. I mimo, że w tym gatunku trudno zagrać coś nowego, to panowie bardzo dali radę i w czasie ich setu ani razu nie spojrzałem na zegarek. Koncert wieczoru.
Entropia
Mój pierwszy kontakt z frontmanem oleśnickiego bandu miał miejsce jeszcze zanim zabrzmiała muzyka i nie należał do przyjemnych. Zaraz po nabyciu pierwszego piwa udałem się do stoiska z merchem w celu zakupienia dwóch egzemplarzy najnowszego wydawnictwa.
Przebiegało to tak:
– Dwa razy Ufonaut na kompakcie poproszę
Typ szpera w kartonach, podaje albumy. Ja do niego, wręczając hajs.
– W ogóle świetna płyta Wam wyszła. Naprawdę ekstra.
– Spoko.
No kurwa, bez jaj. Broń borze tucholski, nie chodzi mi, żeby typ rozpłakał się z wdzięczności, czy obsiorbał mi śmierdziucha ze szczęścia, ale jakieś zasady kultury są i należy ich przestrzegać, nawet jeśli jest się wschodzącą gwiazdą, a najnowsze dzieło zbiera powszechnie pozytywne opinie. Powiecie pewnie: “Ale może miał gorszy dzień, albo po podróży zmęczenie go dopadło!”. Luz, jest taka opcja. Ale myślę sobie, że głupie “dzięki” kosztowałoby dokładnie tyle samo energii, a byłoby 100 razy mniej bucowate. No nic, przejdźmy do występu.
Tak jak wspomniałem powyżej i co powtórzę w recenzji już niedługo, najnowsze dzieło Ślązaków podoba mi się. Partie gitar i basu są fajnie poskręcane ze sobą i wiją w dziwnych kierunkach, ostatecznie dając intrygujące rezultaty. Na koncercie nie dane nam było tego doświadczyć, bo muzyka została sprowadzona do ściany dźwięku. O dziwo, przez pierwsze 2 piosenki wcale mi to nie przeszkadzało. Był w tym jakiś ogień i pasja, które przykuwały oczy i uszy do wydarzeń na scenie. Z jakiegoś powodu po tym dobrym początku, powietrze zaczęło schodzić z zespołu. Każdy kolejny numer był odegrany z mniejszą energią i końcówka była po prostu słaba. Publiczność z początku starała się wspierać muzyków entuzjastycznym aplauzem, ale po pewnym czasie jej szeregi zaczęły rzednąć. Na moje oko, ostatnie dźwięki usłyszało może ⅔ osób z tych, które były na początku setu.
Poza spadkiem poziomu energii, pewnym minusem był image zespołu, a raczej jego brak. Kolesie na scenie wyglądali jakby wzięli ich z jakiejś łapanki w okolicznym liceum. Podobnie jeśli chodzi o zerowy kontakt z publicznością. Wiadomo, nie miało to wpływu na muzykę, ale koncerty są też jednak do oglądania, więc pewien dysonans tutaj zaszedł. Ogólnie uczucia mieszane pozostawiła Entropia w mym sercu.
Merkabah
Niestety, tego zespołu już nie zobaczyłem. Była godzina 22, a następnego dnia trzeba było iść do pracy, a przed snem wyprowadzić psa. Sorry boys.
Za to przed opuszczeniem lokalu spotkałem dobrych kolegów od serca, z którymi przesłuchałem (a częściowo i odśpiewałem, za co przepraszam) hymn Jacka Stachurskiego pt. “Nadejdzie taki dzień”. Wieczór pełen wrażeń.
Skomentuj