Super przebojowy singiel “Stranded” zwiastował spore zmiany w muzyce Francuzów. Piosenka o relatywnie prostej budowie, dość przystępna, z czystymi wokalami- brzmi jak rewolucja!
I w pewnym sensie cała Magma jest przewrotem w świecie Gojiry. Do muzyki wpuszczono sporo powietrza i luzu, których brakowało na ostatnich dwóch krążkach (szczególnie na nudnawym L’enfant sauvage). Pod tym względem przypomina mi The Satanist, który był bardzo udanym rozprężeniem, po puchnącym od dźwięków i akrobacji technicznych Evangelion. W przypadku ekipy braci Duplantier to przejście było stopniowe- najpierw monolityczny The Way of All Flesh, następnie przejściowy LES i wreszcie Magma. Podobnie jak ostatnie wydawnictwo Behemoth, mniej brutalna od swych poprzedniczek, z wyraźnym naciskiem na jakość poszczególnych kompozycji. I właśnie te ostatnie stanowią o potędze tego krążka. Mimo, że większość wpadła w ucho za pierwszym-drugim podejściem, to każda z nich ma w sobie tyle ciekawych smaczków, że do tej pory słucham całości po kilka razy w tygodniu, odkrywając dla siebie nowe rzeczy. Dodatkowo, piosenki zostały umiejętnie ułożone na płycie, dzięki czemu płyta ma kapitalny flow i człowiek ani się nie obejrzy, a już koniec i od nowa trzeba nadusić przycisk Play.
Niestety, dzieło francuskiego kwartetu nie jest pozbawione wad. Jakkolwiek do muzyki nie sposób się przyczepić, to warstwa tekstowa ma momenty dość żenujące: “when you change yourself, you change the world”; “Since day one you try your best, To get what you need the most, The solution is you” – jak jakieś mantry od trenerów rozwoju osobistego. Ja wiem, że trauma po śmierci matki i w ogóle, ale bez przesady!
Szcześliwie, takich fragmentów nie ma dużo i nie psują nadto przyjemności z obcowania z Magmą. A przyjemność jest wielka i tak.
Skomentuj