Nowy Bazyl jest spoko. Póki co mniej obskurny i czystszy od poprzedniego wcielenia, ale dajmy metaluchom trochę czasu i będzie jak dawniej. Jeśli chodzi o inne różnice, to obecnie sala koncertowa jest szersza niż dłuższa, co moim zdaniem sprawdza się lepiej, bo oznacza lepszą widoczność sceny. Trochę tylko słabo, że bar znajduje się ww tym samym pomieszczeniu, przez co trzeba drzeć mordę przy składaniu zamówień. Pojawił się nowy obszar w postaci ogródka z ławkami i daszkami- przewiduję wielką popularność w lecie.
Ogólnie podoba mi się, nie licząc samej lokalizacji. Dla mnie jako mieszkańca Rataj podróż powrotna z Jeżyc po koncertach to będzie prawdziwa suczka, szczególnie w porównaniu ze świetnie skomunikowanym Św. Wojciechem. No ale i tak będę jeździł, bo gdzie indziej w tym mieście posłucham ciężkiego roczka?
Rah Pitia:
Cały czwartkowy wieczór miał swoją dramaturgię, prowadząc słuchaczy ścieżką z przepastnych nizin po same szczyty. Wybaczcie tę niezbyt zgrabną metaforę, ale chciałem oddać przepaść jakościową dzielącą kolejnych wykonawców.
Na pierwszy ogień poszedł miejscowy skład Rah Pitia. Nazwa kojarzy mi się z Ras Luta, więc spodziewałem się najgorszego- polskiego reggae. Prawda okazała się lepsza, ale tylko trochę. Zacznijmy od tzw. imidżu. Wiadomo, jest to kwestia najwyżej drugorzędna i od nikogo nie wymagam zbroi, masek, czy innych kostiumów, ale na rany Chrystusa, jak można na własny koncert rockowy przyjść ubranym jak na zebranie samorządu studenckiego? Jakieś sweterko-polary zapinane pod szyję, koszule w kratę itd. No dramat w chuj. Muzyka okazała się ciut lepsza, ale i tak mierna. Takie nudne prog-roczki, błądzące bez celu, w najlepszych momentach brzmiące jak Obscure Sphinx dla ubogich. Bardzo ubogich. Sytuacji nie ratowała wokalistka, która śpiewała poprawnie, ale próbowała uprawiać konferansjerkę na uroczą dziewczynkę, co sprawdza się w przypadku artystek pop, takich jak Julia Marcell czy Jucho z Domowych Melodii, ale do rocka nie pasuje zupełnie.
Na dobitkę, po koncercie muzycy zaserwowali publiczności teledysk do jednej z odegranych wcześniej piosenek, bo najwidoczniej nie byliśmy wystarczająco wynudzeni. Nie było dla mnie niespodzianką, że obrazek był tak samo porywający jak muzyka. Emocje jak na grzybach.
Rogi:
Popularnego Rogiego mógłbym oglądać bez dźwięku. To co ten typ wyprawia (dla niezorientowanych: gra jednocześnie na gitarze i perkusji, oraz ryczy) wykręca mój mózg na drugą stronę. Oczywiście z dźwiękiem jest o wiele lepiej, bo jego szalone kompozycje doskonale dopełniają ten wyjątkowy one-man-show.
Z ciekawostek, poza autorskimi utworami Bartek Rogalewicz odegrał też cover Burzum “Dunkelheit”, a w ostatniej piosence opuścił stanowisko perkusyjne na rzecz kolegi i stanął z gitarą przy mikrofonie. Jak zwykle dobry występ.
Sunnata:
Sunnata to warszawski kwartet grający stonero-doomo-sludge, z harmoniami wokalnymi w stylu Alice in Chains. Na scenie wypadło to świetnie. Przede wszystkim miałem obawy co do czystych partii śpiewanych, ale obaj gitarzysto-wokaliści pokazali klasę, zarówno w śpiewie, jak i wrzasku. O sekcji rytmicznej również mogę pisać w samych superlatywach. Gdy dodamy do tego fajoskie piosenki, to dziwnym nie jest, że cały koncert stałem jak zamurowany, ruszając tylko łbem.
Jedyne co nie dopisało, to publiczność. 60-70 (na moje oko) osób to mało, ale może ze wzrostem statusu Sunnaty, ludzi będzie coraz więcej. Czego sobie i wszystkim życzę. Bo to super zespół jest.
Skomentuj