SzczecińskiemuThe Throne kibicuję od dobrych paru lat i to nie tylko z powodu wspólnego miasta pochodzenia. Już na debiutanckiej epce z 2010 roku fajnie mieszali atmosferyczny sludge metal z hardcore’owymi łamańcami. Aż 4 lata trzeba było trzeba czekać na singiel “Wolves”, który do stylu szczecinian dorzucił szczyptę rock ‘n’ rollowego/stonerowego bujania, a także obleśnie brudne brzmienie, które do reszty oczarowało mnie przy okazji ich pierwszego longa, Singularity, wydanego w roku 2015. Ta płyta miała w zasadzie wszystko świetne- riffy, wykonanie, sound, itd.- poza kompozycjami. Muzyka wpadała jednym uchem, by szybko wylecieć drugim, nie pozostawiając po sobie zbyt wielu śladów. Jak na tym tle prezentują się tegoroczne Frail Threads?
Nieźle, ale ciągle bez rewelacji. Stylistycznie w zasadzie po staremu- jest ciężko z nieregularnymi strukturami utworów i zmianami tempa. Produkcja trochę gładsza niż na ostatnich wydawnictwach, ale bez plastiku. No i najważniejsze. Piosenki. W końcu chłopaki przysiedli i popracowali nad najważniejszym aspektem muzyki, czyli kompozycjami. Na razie w pełni wyszedł im tylko otwieracz “Cursed”- dużo się tu dzieje, ale bez gubienia słuchacza w labiryncie motywów i motywików. Naprawdę udany numer. Poza tym wyróżnia się też ostatni, trochę blindeadowy “V”, który co prawda nie ma takiej mocy, lecz jest dość ciekawy. Reszta to niestety takie sobie wypełniacze- nie irytują, nie męczą, ale też nie podniecają w żaden sposób.
Ogólnie więc, uznaję Frail Threads za mały krok naprzód w dziejach zachodniopomorskiej ekipy. Cieszy mnie to i trzymam kciuki by ten progres trwał i kolejne wydawnictwo było fajne od początku do końca.
Skomentuj