
Oficjalny debiut death metalowców z Rzeszowa.
Szukając informacji na temat zespołu, trafiłem na ciekawostkę mówiącą, że głównodowodzący Pandradoru, gitarzysta Bartek Bardon, uczył się fachu u Vogga z Decapitated. Z jednej strony spoko, bo jego gra robi wielkie wrażenie, a z drugiej już nie bardzo, bo przy okazji podjebał Wackowi wszystkie riffy i zrobił z nich swoje piosenki. Innymi słowy: 8 na 9 zamieszczonych tu numerów brzmi jak dwie ostatnie płyty Decapów. Nawet produkcja jest identyczna. OK, utwory są poprawnie napisane i mają niezły flow, ale jak się skupiać na kompozycjach, kiedy mózg nie chce przestać rozkminiać, czy dany motyw słyszał już na Blood Mantra, czy może na Anticult? Jedyna piosenka, która wymyka się temu schematowi to “Tiwaz”, ale tylko dlatego, że to zrzynka z Vader. Do tego mamy jeszcze teksty przepisane z notatnika Johana Hegga, czyli wikingowie i ich wierzenia. Po prostu kradzież stulecia- jeden album i trójka poszkodowanych! Gdzie była policja?!
Jako że rzeszowianie są młodzi i dopiero startują, a ja mam bardzo dobre serce, dam im jeszcze jedną szansę przy kolejnym krążku. Ale na rany Chrystusa, niech w końcu zagrają coś oryginalnego. Cokolwiek!
To „ov” też zerżnęli… 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Haha… Faktycznie!
PolubieniePolubienie