
Piłka meczowa: Nurt ognia: Świat stoi wojną
Nurt ognia to solowy projekt Upiora, znanego głównie z gry w bydgoskim Dagorath. Świat stoi wojną to z kolei jedna z czterech wydanych przez niego w tym roku epek. Nie wiem jeszcze, co się dzieje na pozostałych, ale jeśli są choć w połowie tak dobre jak ta, kupuję w ciemno. Czym mnie kupił ten krążek? Ohydnym syfem i chaosem. Mieszanka sludge’u i blacku, którą serwuje Upiór jest tak odpychająca, że aż fascynująca. Gęstą atmosferę podkręca jeszcze obleśna produkcja i pozornie bałaganiarska budowa kawałków. Takich ciar nie miałem od czasu trójki Abyssal.
Above Aurora: The Shrine of Deterioration
Nowoczesny black pomieszany z post metalem. W ostatnich latach takie granie często lądowało u mnie na szczycie podsumowań, ale nie tym razem. Bo jakkolwiek The Shrine of Deterioration jest krążkiem zróżnicowanym i o świetnym brzmieniu, to brak tu motywów, nie mówiąc o całych utworach, które zostawałyby ze słuchaczem. Słucham tej płyty kolejny raz, co chwila myślę sobie “no, fajnie to zrobili”, ale chwilę później już nie pamiętam o co chodziło i nie mam ochoty na kolejne przesłuchania. Ogólnie więc przeciętność.
Black Altar & Kirkebrann: Deus Inversus
Black Altar to pochodzący z Olsztyna hord, który gra już od ponad 20 lat. Kirkebrann działają tylko trochę krócej, a wywodzą się z Norwegii. Ich wspólne wydawnictwo to black metalowy McDonald’s. Z zewnątrz niby wszystko ok, ale treści i uczucia brak. Nie zatrujesz się, ale ekstazy też nie doczekasz. Szkoda czasu.
Blood Stronghold: Spectres of Bloodshed
Wened Wilk Sławibor czyli perkusista tego polsko-australijskiego duetu (tutaj występuje jako Krew) może być najaktywniejszym metalowcem w Polsce. Według Metal Archives gra on w 34(!) różnych zespołach/projektach i można go posłuchać na ponad 100 wydawnictwach. Jego wspólnik z Antypodów, Nightwolf, bardziej oszczędnie podchodzi do dzielenia się swoim talentem, ale daleko mu do statusu nowicjusza- w metal bawi się od 2007 roku. Niestety tego ogromnego doświadczenia muzyków zupełnie nie słychać na płycie. Wykonawczo jeszcze jakoś dają radę, ale kompozycyjnie ta płyta leży. Numery są nudne i męczące, a całość trudno przesłuchać na raz. Nie pomaga w tym gówniana produkcja, która pozwala słyszeć głównie werbel, niektóre melodyjki i wymęczone growle. Jest to bardzo zła rzecz.
Conquest Icon: Empire of the Worm
Death metal z Warszawy, mocno inspirowany Incantation. I choć jest to rzetelnie zagrany materiał, to brakuje niestety pozostających ze słuchaczem kawałków, albo czegoś specjalnego, co by odróżniało Conquest Icon od dziesiątek podobnych zespołów. Szalikowcy takiego grania powinni obadać, reszta niekoniecznie.
Moonthoth: Zmora
Jednoosobowy Moonthoth po 19 latach nagrywania demówek, w końcu doczekał się pełnowymiarowego debiutu. Czy to dobrze? Nie bardzo, bo muzyka tu zawarta to taki mierny, melodyjny black- jednym uchem wpada, drugim wypada, a jak się przysłuchać uważnie, to męczy. Szczególnie z powodu chujowego wokalu. Omijać.
Old Leshy: Pośród monumentalnych szczytów
Tytuł i atak klawiszków od pierwszych chwil trochę mnie zniechęciły, ale nie poddałem się, a płyta odwdzięczyła się bardzo przyjemną zawartością. Zespół gra atmosferyczny blaczek, silnie wzorowany dokonaniami Emperor, ale dodaje od siebie fajne melodie i bardzo zróżnicowane kompozycje. Dodatkowo muzykom zajebiście udało się uchwycić mroźny, zimowy klimat. Dobra płyta, którą od teraz będzie moim antidotum na skurwiały gorąc lata.
Thurthul: Fury of Ancient Race
Thurthul to drugi po Nyctophilii jednoosobowy projekt 24-letniego krakowianina zwącego się Grief. W skrócie jest to hołd oddany Darkthrone i Bathory. Brudna, ale całkiem czytelna produkcja, naiwna podniosłość przeplatana z dziką wściekłością i melancholią. Z tych dobrze znanych składników Grief stworzył 7 przyzwoitych numerów, które przywołują na myśl smutnych młodzieńców biegających w kolczugach po lasach iglastych. Moimi jedynymi zarzutami jest przegięcie w kwestii patosu w niektórych miejscach oraz skrajnie nudne i nieoryginalne teksty. Gdyby poprawić te elementy, byłaby to dobra płyta.
Trauma: Ominous Black
Po siedmiu latach przerwy (nie licząc splitu z Offence) z nowym krążkiem wracają weterani death metalu z Elbląga. Pomimo, że Mister z kolegami gra pod “traumatycznym” sztandarem już 28 lat, Ominous Black w żadnym wypadku nie jest podróżą sentymentalną, lecz solidną porcją potężnego deathu, okraszoną fajnym, organicznym brzmieniem. Poza nim bardzo podoba mi się zróżnicowanie elementów z których składają się poszczególne utwory. Są ciężkie i powolne riffy, napędzane blastami tremola i gdzieniegdzie ładne (ale nie kiczowate) melodie. Wszystko to sprawia, że po ostatniej nutce ostatniego “Colossusa” od razu klikam Play.
Skomentuj