
Jak już pisałem, ostatnimi czasy nie mam chwili, żeby dobrze pierdnąć, o pisaniu na Twoją Starą nie wspominając. Oczywiście, czas na słuchanie muzyki zawsze znajdę i jako dowód, że nie próżnuję pod tym względem, dziś pierwsza odsłona 2-3 zdaniowych recenzji przesłuchanych przeze mnie płyt z bieżącego roku. Przesłuchanych, to może za dużo powiedziane, ale chociaż po razie każdy z poniższych albumów przeleciałem. Z góry ostrzegam też, że znajdują się tu też płyty zupełnie nie metalowe (o zgrozo!), ale które w jakiś sposób zawędrowały na moją empetrójkę. I żeby nie było, powtarzam: większość z tych płyt przesłuchałem tylko raz, stąd oceny mogą być niesprawiedliwe. Jakby nie było, miłej lektury:
Amon Amarth: Surfur Rising – nie tak przebojowe i porywające jak Twilight of the Thunder God, ale i tak b. przyjemny melodeath.
Arch Enemy: Khaos Legions – fajne, fajne, nie wiem czy nie najlepsze od czasów Anthems of Rebellion. Choć te patetyczne melodyjki mogli by sobie już odpuścić.
Augus Burns Red: Leveler – piąta woda po metalcore’owym kisielu.
Autopsy: Macabre Eternal – solidny death metal w klasycznym wydaniu; tylko te trochę zbyt „teatralne” wokale mi przeszkadzają. Albo dodają uroku. Muszę się jeszcze zdecydować.
Beady Eye: Different Gear, Still Speeding – zdecydowanie nie jest to poziom Oasis (no, może poza 2 ostatnimi płytami), ale słucha się całkiem przyjemnie. Ciekawe co na to Noel?
Beardfish: Mammoth – fajny retro rock progresywny; z wyraźnymi wypływami kultowych zespołów takich jak Yes, King Crimson czy Deep Purple;
Belphegor: Blood Magick Necromance – całkiem wporzo black/death w klimatach Dimmu Borgir, ale brutalniejszy i ogólnie ciekawszy;
Benedictum: Dominion – nowoczesny heavy metal, przywodzący na myśl Dream Theater. Byłoby świetne z surowszą produkcją, ale i tak jest ok.
Black Stone Cherry: Between The Devil And The Deep Blue Sea – genialnego debiutu już pewnie nigdy nie przebiją, ale od zupełnie nieudanej „dwójki”, tegoroczny album jest o wiele lepszy, i ogólnie fajnie, że młodziaki biorą się za taki staro-szkolny hard rock.
Blut Aus Nord: 777 Sect(S) – dość monotonny i odtwórczy Black Metal, w klimatach Deathspell Omega i innych podobnych; ma momenty, ale ogólnie słabe toto;
Born of Osiris: The Discovery – młoda nadzieja deathcore’a. Słucham, słucham i nie wiem co o tym sądzić. Ma fajne momenty, ale często psute kiczowatymi melodyjkami na Linkin Park.
Devin Townsend Project: Deconstruction – mnóstwo nasranych dźwięków i momentami trochę kiczowate, ale za 3 przesłuchaniem zacząłem się wkręcać. Tylko dla fanów specyficznego humoru Devina (np. dekonstrukcja przez defekację).
Devin Townsend Project: Ghost – nudnawa muzyka, z gatunku tych które znajdziemy w supermarketach w koszykach podpisanych „Relaksacyjna”. Kawałek tytułowy jest tandetną popeliną.
Children of Bodom: Relentless Reckless Forever – spora poprawa względem skrajnie gównianego Blooddrunk; ale i tak jest w najlepszym przypadku przeciętnie;
Defeater: Empty Days & Sleepless Nights – sympatyczny, klimatyczny i melodyjny post hard-core w stylu At the Drive-In;
DevilDriver: The Beast – niby wszystko się zgadza, jest ciężko i szybko, ale brakuje jakiejś iskierki, hiciora, czy czegoś, co wyróżniało poprzednią płytę Amerykanów Pray for Villains.
Foo Fighters: Wasting Light– Dave Grohl i spółka póki co nie zawodzą; kolejna dobra hard rockowa płyta.
goescube: In Tides and Drifts – od oryginalnego post-hard core’u na poprzedniej płycie, zespół przetransformował się w klon Kylesy; przyzwoity, ale jednak tylko klon.
Graveyard: Hisingen Blues – świetny, ciężki, taki trochę, powiedziałbym, stonerowy, blues.
GusGus: Arabian Horse – na Rate Your Music i nie tylko strasznie się tą elektroniką podniecają, ale dla mnie, poza fajnym kawałkiem tytułowym, jest to straszne gówno.
Havok: Time Is Up – wyjątkowo sympatyczny retro-thrash; całkiem konkretne pierdolnięcie.
In Flames: Sounds of a Playground Fading – Szwedzi uparcie dążą swoją ścieżką w trakcie której coraz bardziej łagodzą swoje brzmienie; na Sense of Purpose mieli przynajmniej parę fajnych i/lub ciekawych piosenek, tu w zasadzie nie ma nic.
In Twilight’s Embrace: Slaves to Martyrdom – nawet gdybym ich nie znał osobiście, polecałbym ich najnowsze wydawnictwo. Kopiący dupsko melodyjny death metal!
Joe Bonamassa: Dust Bowl – kolejna bardzo dobra płyta współczesnego mistrza bluesa.
Lazaraus AD: Black Rivers Flow – w stosunku do debiutu – mniej tradycyjnego thrashu, więcej groove’u i melodii, a rezultat porywający!
Morbid Angel: Illud Divinum Insanus – chuj, że odeszli od klasycznego brzmienia w kierunku nie wiadomo czego. Problemem tej płyty jest nuda, a nie stylistyka.
Nazareth: Big Dogz – dziadki grają hard rocka z pierwiastkami bluesa. Nic podniecającego, ale do chłodnego piwka/szklaneczki whisky w upalny dzień można posłuchać.
Obscura: Omnivium – zadziwiająco przyjemny techniczny death metal. Chłopaki nie tylko się popisują, ale i piszą dobre kawałki.
Omnium Gatherum: New World Shadows – melodyjny death metal, momentami przypominający Amon Amarth i w sumie nienajgorszy, ale zdecydowanie zbyt patetyczny jak na mój gust.
Origin: Entity – płyta pęka w szwach od technicznych fajerwerków. Szkoda, że zabrakło miejsca na fajne kompozycje.
Pentagram: Last Rites – całkiem przyjemny old-schoolowy heavy metal, pomieszany z ze sludge metalem, w klimatach Corossion of Conformity.
Piotr Rogucki: Loki – Wizja Dźwięku – muzycznie mamy tu bałagan różnych stylów- od polskiego rocka „alternatywnego”, po stare Radiohead; tekstowo… no cóż… Rogucki to wokalista i tekściarz Comy, tutaj cała płyta jest jego zamysłem, a więc w skrócie… [LOL] (Przepraszam, nie mogłem się powstrzymać. Zresztą, sami posłuchajcie.)
REM: Collapse to Now – REM to REM, w sumie ciągle grają to samo, ale wychodzą im płyty raz lepsze raz gorsze. Ta szczęśliwie należy do tych pierwszych.
Trap Them: Darker Handcraft – świetny, brutalny hard core. Szczerze mówiąc, ja w tym gatunku nie siedzę w ogóle, ale ten album miażdży.
Na razie tyle zdążyłem obadać. Druga część nastąpi najpóźniej w grudniu.
Skomentuj