
Klub Słowianin to, obok nie istniejących (?) już Kontrastów, miejsce prawdziwie kultowe, jeśli chodzi o muzykę alternatywną w Szczecinie. Mimo, iż wielu koncertów tu nie widziałem, to darzę jednak to miejsce sporym sentymentem, gdyż, berbeciem jeszcze będąc, spędzałem tu 6. grudnia na balach mikołajkowych, czasem nawet w kostiumie Batmana. Tradycja ta (imprez mikołajkowych, nie moich przebieranek) żyje najwidoczniej do dziś, bo z sufitu zwisały gwiazdkowe ozdoby, a szyby przystrojone były wyciętymi z papieru płatkami śniegu. Aż się chciało zanucić „Idzie zima…”. Miłym zaskoczeniem był bar, gdzie Tyskie z kija i Wściekłe Psy kosztowały po 5 zł.
Deus Mortem
To był mój pierwszy kontakt z tą wrocławską kapelą, w której na gitarze udziela się niejaki Inferno. I jakkolwiek fanem black metalu spod znaku Mayhem nie jestem, muzyka tych ozdobionych corpse paintem artystów zrobiła na mnie jak najlepsze wrażenie. Konkretne jebnięcie z głośników, pewna „chwytliwość” (w dobrym znaczeniu tego słowa) kompozycji, a także dobrze zgrane z muzyką, niepokojące wizualizcje na ekranie nad sceną chyba nikogo nie pozostawiły obojętnym.
Morowe
Podobnie było z następnym wykonawcą tego wieczora, kolejnym projektem Nihila – Morowe. Siedem osób z w czarnych bluzach z kapturami i białymi maskami, a nad nimi hypnotyzujący paluch. Z w/w siódemki, trójka była wokalistami, która rycząc wspólnie swoje partie, poruszała się posuwiście na scenie, machając rękami. Co do repertuaru, to skupiał się on rzecz jasna na jedynej płycie pt. Piekło.Labirynty.Diabły. Płycie dobrej, oferującej pokręcony, jak to ktoś nazwał „post black metal”. Furia to to nie jest, ale jak najbardziej daje radę, a na żywo jeszcze mocniej poniewiera.
Blindead
Nie wiem, który to już raz odgrywają na żywo całą Affliction, ale ciągle są w stanie wykrzesać z siebie energię i pasję. Tak jak na występie w Poznaniu sprzed niecałego roku, brzmienie przewyższa to płytowe. Na szczęście szczecińska publiczność była w stanie docenić ich sztukę, i (przynajmniej z tego co ja widziałem) obyło się bez takich ekscesów jak w Katowicach, gdzie część „fanów” radziła zespołowi wypierdalać.
Behemoth
Gwiazda wieczoru kazała na siebie troszkę czekać. Najpierw puścili teledysk do „Lucyfera”. Całkiem ładnie zrobiony, ale jakiejś głębszej myśli trudno w tym się doszukać. Chwila przerwy i na scenę, nie wiadomo w sumie po co, wszedł współautor tekstów zespołu, Krzysztof Azarewicz, i zaczął pieprzyć jakieś straszne farmazony, rodem z podrzędnej gry rpg („bestia nadchodzi” i takie tam). Kolejna pauza i w końcu ruszyli z „Ov Fire and the Void”. A potem przekrój przez prawie całą dyskografię – m.in. „Moonspell Rites”, „Heru Ra Ha”, „23” i oczywiście standardy pokroju „Demigod”. Bonusowo dostaliśmy cover Fields of Nephilim, „Penetration”. Nagłośnienie całkiem dobre (stałem z prawej strony reżyserki), poza pierwszą piosenką bisu, kiedy Nergalowi wysiadł zupełnie mikrofon.
Jedyne, czego mi brakowało, to zauważalna spontaniczność, radość z grania muzyków. Z mojej perspektywy wyglądało to tak, jakby przyszli, odegrali bezbłędnie swoje piosenki, odbili kartę i pojechali dalej. Przejawiało się w ich, dość sztywnym, zachowaniu na scenie, jak i oszczędnej konferansjerce lidera. Może mnie się tylko tak zdawało, bo stałem dość daleko, a może ciągle mają w pamięci ostatni gig w stolicy Pomorza Zachodniego. Żeby nie było wątpliwości – wszystko zostało zagrane perfekcyjnie, , scenografia i ognie też super, ale brakowało iskry, żywiołowości.
Ogólnie jednak, cały koncert z serii Phoenix Rising podobał mi się. Poszczególne grupy prezentowały na tyle różne style, że każdy mógł znaleźć coś dla siebie, a najgorszym przypadku, skorygować poziom płynów w organizmie. I pozostaje sobie tylko życzyć, by Szczecin na stałe zagościł w rozpiskach koncertowych grup grających cięższą muzę, bo jak pokazała frekwencja – jest dla kogo grać.
obrazek pochodzi ze strony: http://www.wszczecinie.pl/
Skomentuj