Ogólnie rzecz biorąc, staram się nie pisać na tych łamach o sobie za dużo, ale muszę Wam się przyznać, że w życiu liznąłem rozmaitych zajęć: judo, żeglarstwa, rysowania, pisania, programowania, gry na gitarze i w chuj innych. Jedyną rzeczą, w której jestem naprawdę dobry jest angielski. Mówiąc eufemistycznie: daję radę. Oczywiście, robię błędy i nie znam kupy słówek, ale wiecie o co chodzi.
Jak każda osoba, która czuje się w czymś mocna, potrafię być strasznym zboczeńcem, jeśli chodzi o moją dziedzinę. Przechodząc szybko do sedna- niesamowicie wkurwia mnie, gdy ktoś kaleczy w piosenkach angielski, szczególnie wymową. Wiadomix, nie każdy musi zapierdalać tzw. BBC (British Broadcasting Corporation, nie: big black cock, świntuchy!) English i posługiwać się chuj wie jak wyjebanym słownictwem. Ale jeśli już decydujesz się wykorzystać obce narzecze, to zrób to porządnie. Co dziwne, fani w większości przypadków nie mają z tą kwestią problemów. Dla mnie jest to tak samo istotne, jak cienkie brzmienie gitar na ostatnim Slayerze, albo słynny werbel na St. Anger (do którego jeszcze wrócę). Gdy tylko jakiś początkujący zespół wyda demo albo debiutancki album, każde niedociągnięcie muzyczne zostaje wzięte pod mikroskop i zjechane do kości. Przykładem jest lista najgorszych solówek gitarowych w historii, gdzie wzięto pod uwagę np. czystość podciągnięć. Z kolei, gdy legendy polskiego blacku, szacowny Christ Agony w intrze do świetnej skądinąd piosenki “Silent Gods of Darkness” z genialnego NocturN, zamiast “in the name of the king” mówią “kink” (perwersja, zboczenie), cisza. To i tak w sumie pół biedy, bo wynika z typowego dla j. polskiego ubezdźwięcznienia końcówek wyrazów (stąd np. głoska /k/ na końcu słowa “dług”). Mnie osobiście najbardziej rozjebują przypadki radosnej fonetyki kreatywnej, że tak to określę, a czego najlepszym przypadkiem jest refren “Invisible Insanity” zespołu Totem. “Inwajzybyl”? Poważnie? W internecie i bibliotekach mnóstwo jest słowników fonetycznych (ale w zwykłych też jest wymowa!), nauczyciele nie mają pracy, a tu takie coś. Oczywiście jest jeszcze Titus z Acid Drinkers (piosenka dowolna), którego nie rozumieją nawet native speakerzy, ale umówmy się, że jest to legenda sceny i jego dziwactwa traktuje się na tej samej zasadzie, co pijanego wujka, który co roku szcza pod choinkę.
Ale i tak trofeum dla najbardziej zwyrodniałego gwałciciela zasad wymowy języka angielskiego idzie do legendy polskiego dziennikarstwa radiowego, pana Piotra Metza. Dla niego tytuł poprzedniego długograja Metalliki wymawia się: “Sent Endżer”. Wiadomo, stres przed wywiadem, możliwe zmęczenie itd. Ale słowo “anger” powtarzane jest w piosence z pierdyliard razy. Nie ma to jak profeska. Kurwa! Skończyłem.
obrazek wziąłem z: http://www.metal-archives.com
Przy okazji warto zauważyć, że „acid” w Acid Drinkers wymawia się poprawnie /ˈasɪd/, a nie „ejsid” jak to się przyjęło.
Tym BBC zaburzyłeś coś we mnie – wcześniej słysząc to, słyszałem też miękki głos sir Davida Attenborough, a teraz będę widział…
PolubieniePolubienie
Ad. Acid – wiadomka.
Ad. BBC – widzę, że internety mają przed Tobą jeszcze wiele tajemnic.Uważaj zatem, by ktoś nie wziął Cię na przejażdżkę Cleveland Steamerem. Chociaż… co kto lubi. Pozdrawiam!
PolubieniePolubienie