Parę miesięcy temu wspomniałem na tych skromnych łamach o tzw. “guilty pleasures”, czyli rzeczach, które lubimy, ale wstydzimy się przed znajomymi. Co ciekawe, w społeczności metalowców łatwiej przyznać się do miłości do czegoś z zupełnie innej bajki, jak np. Lady Pank, Kombi(i), czy, jak w moim przypadku, Katy Perry. Ludzie zwykle myślą, że to dla beki/zwały itp itd, obracają w żart i tematu nie było. Największa siara, to jarać się rzeczami z obrzeży metalowej krainy. Rzućcie, nawet mimochodem, że waszą ulubioną piosenką jest “Crawling” Linkin Park, albo że na koncert Disturbed to nawet do Pragi byście pojechali, i już możecie żegnać się z szacunkiem troo i cvlt fanów.
Szczęśliwie, większość z nas z czasem dochodzi do wniosku, że zdanie typa, dla którego powodem do dumy, jest to, że na ostatnim festiwalu nie widział żadnego zespołu, bo miał zgona, w zasadzie niewiele znaczy. I już możecie cieszyć się najnowszą płytą Limp Bizkit (głównie dlatego, że brzmi jak te najstarsze).
Jednak jeśli trzymaliście się z troo ekipą dość długo albo siedzieliście wystarczająco często na brutalnych forach, gdzie jeno prawdziwi wkingowie mają odwagę się zapuszczać, już pewnie na zawsze pozostanie w waszej głowie taki mały troo-kolega, który zjebie Was okrutnie za lajkowanie nowego teledysku Stone Sour. Ja tak mam i co chwila słyszę gdzieś w głębi duszy “Co to kurwa jest!? Włącz De Mysteriis dom Sathanas!” (mimo, że wcale nie lubię tej płyty).
Najnowszym guilty pleasure, którego teoretycznie powinienem się wstydzić jest nowa płyta Asking Alexandria From Death to Destiny. Angole niby już porzucili durne teksty, stylistykę deathocre’ową i inne zło, ale ciągle są tu mega chujowe elektroniczne wstawki, ślady auto-tune’a itd i chamskiej zrzyny ze Slipknota (np gitary i wrzeszcane wokale w „Don’t Pray For Me”). Mimo tego wszystkiego, płyty słucha się naprawdę fajnie, bo brzmi to jak taka nowoczesna (i odpowiednio cięższa) wersja hair metalu z lat 80-tych. Są wkręcające się w ucho melodie, porywające stadiony refreny i rewelacyjny głos Danny’ego Worsnopa. Brakuje tylko solowych popisów gitarmenów, ale może pojawią się na następnej płycie? Oczywiście wiem, że artystycznie jest to na tej samej półce co Bon Jovi albo jakieś Alter Bridge, ale co z tego, skoro wprost nie mogę przestać słuchać?
Zresztą, sprawdźcie sami:
https://www.youtube.com/watch?v=Xl1lS6B9pMc
obrazek wzięty z peb.pl
Skomentuj