Klub Atmosfera znajduje się przy Starym Rynku w Poznaniu. Składa się z dość małej sali z barem na górze i o wiele większej, koncertowej, na dole. Wszystko utrzymane w dość dziwnej jak na klub rockowy, sterylnej wręcz czystości. Ale pracujący tam ludzie są sympatyczni, a nagłośnienie naprawdę daje radę.
Revolta:
Znając Kubę Skibińskiego- lidera zespołu MossaD, nigdy nie spodziewałbym się, że taki z niego geniusz marketingu muzycznego. Bo jak inaczej wytłumaczyć obecność zespołu Revolta w roli rozgrzewcza?
Przez powyższy wstęp chcę przekazać, że występ Revolty był zły. I to nie zły jak pizza, czy seks, które nawet jak są złe, to są całkiem dobre. Występ zespołu Revolta był zły jak rak z przerzutami.
Zacznijmy od muzyki. Pamiętacie ojców nu metalu, zespół Korn? Revolta próbuje grać to samo, co kalifornijczycy, ale ewidentnie brak im umiejętności. Pozwólcie, że podkreślę: muzycy nie potrafili równo zagrać nu metalu. Zaśpiewać też nie, acz kiedy udreadodzony frontman śpiewał/krzyczał sam, było jeszcze znośnie. Dopiero wsparcie jednego z gitarzystów psuło wszystko. Na dodatek, około połowa utworów była coverami takich gigantów amerykańskiego radio-metalu jak Five Finger Death Punch, w/w Korn, Limp Bizkit, czy System of a Down (“Chop Suey” rzecz jasna). Choć mogę się mylić i wszystko to były cudzesy, ale tak odegrane, że nie poznałem.
Do fatalnych wrażeń słuchowych dochodziły też nie najlepsze wzrokowe, bo panowie postawili na image z pogranicza dwóch światów- ciuchy i włosy na Korna (tj. luźny ubiór sportowy, w tym wypadku w barwach czarno-czerwonych oraz dready) a do tego corpse-paint. Absolutną wisienką na torcie był występ mrocznej dziewoi w miniówie i kapeluszu z wielgachnym rondem, która udzieliła swego nadzwyczaj przeciętnego głosu w jednym utworze gdzieś w środku setu, po czym została na malutkiej scenie i do końca występu gibała się do połamanych (raczej nie celowo) rytmów.
Po zejściu ze sceny zespół nie przestał być żenujący i zamiast zmyć makijaż i przebrać się w normalne ciuchy, cała ekipa paradowała w swoim scenicznym rynsztunku aż do końca całej imprezy. Pewnie po to, żeby od razu było wiadomo, że to artyści i że grali tutaj. Winszuję w chuj.
MossaD:
Tak jak już wspomniałem, to wszystko musiał być plan poznańskich heavy metalowców, bo po takim supporcie dobrze wypadłby mój dziadek grający na grzebieniu. A nie żyje on od 10 lat.
Ale tu jestem trochę niesprawiedliwy, bo Kuba i spółka zagrali naprawdę solidnie. Przy recenzji ich epki wypowiedziałem się na temat ich muzyki i moje zdanie, póki co, się nie zmienia, ale nie da się ukryć, że na żywo wypadają o wiele lepiej, nawet mimo problemów technicznych. W skrócie: precyzyjnie cięty metal w stylu Iron Maiden. Szczególnie dobre wrażenie robił przypakowany gitarzysta prowadzący, piosenka “Wilk”, która została odegrana dwukrotnie i cover Godsmacka na koniec.
Jedyne, do czego mógłbym się przyczepić, to trochę za dużo śmieszków przy konferansjerce, szczególnie przed balladką o jakimś martwym typie. Poza tym mocne db.
Skomentuj