Sobota przywitała nas lekkim zimnem, ale przygotowana na małym palniku jajecznica od razu poprawiła nastrój. Swoją drogą, do tej pory jestem mile zaskoczony, że w ciągu trwania DF nie wybuchł w lesie, w którym obozowaliśmy, pożar. Ogniska, grille i przenośne kuchenki, a wszystko obsługiwane przez pijanych metaluchów. Cóż, niezbadane są wyroki niebios.
Ale wróćmy do koncertów. Tak jak już wspominałem, drugiego dnia spóźnienie zostało zredukowane praktycznie do zera, w związku z czym, już w południe zaczął się występ zespołu…
Bękart:
Czyli zwycięzcy poznańskich eliminacji do DF. Ich brutalny death metal zaczął być nużący w połowie drugiej piosenki, a całemu show nie pomagały zapowiedzi w stylu: “A teraz coś dla wszystkich kobiet: “Ginekolog Sadysta”!”.
Antiflesh:
Ci chyba też byli z jakiejś łapanki. Pierwsze punkty ujemne dostali, kiedy przygruby frontman w półdługich włosach biegał po grodzie w poszukiwaniu lusterka. W sumie nie wiem po co, bo ich corpse-painty były dość prymitywne. Podobnie jak ich melodyjny black metal. W trakcie trzeciej piosenki poszliśmy po więcej alkoholu.
In Twilight’s Embrace:
Muszę powiedzieć, że ten występ zaostrzył mi apetyt na nową płytę poznaniaków. Piosenki z niej pochodzące zawierają w sobie zarówno chamstwo black metalu, jak i chwytliwość goteborskiego death metalu. No i bujają bardzo przyjemnie. Jeśli tylko na albumie zostaną one podane z taką pasją jak na scenie Dark Festu, to będzie cios. Ze starszego materiału kwintet zaserwował tytułowy utwór z poprzedniego longa, Slaves to Martyrdom.
Bloodthirst:
Muszę się powtórzyć- ichnia wersja thrashu raczej nigdy mnie nie przekona, ale ludziom się podobało, czego dowodem był gnój pod sceną. Ze swej strony muszę przyznać, że swój set odegrali z widoczną determinacją i ogniem, a publiczność ewidentnie to kupiła.
Arkona:
Na początek rada dla dwóch, skrajnie stojących gitarzystów zespołu: nigdy, przenigdy nie zakładajcie już białych bluz na scenę. W najlepszym wypadku będziecie wyglądać jak osiedlowe drechy. I nawet corpse paint nie pomoże. Pomimo tego wizerunkowego faux pas, show Arkony przypadł mi do gustu. Wściekły, prymitywny black, trafiający w punkt. Razem z ITE, drugie miejsce w konkursie na najlepszy koncert dnia.
Decapitated:
Coś tego wieczoru nie zażarło w ekipie z Krosna, która zaprezentowała się przeciętnie. Na moje ucho była to setlista, składająca się ze zbyt podobnych, meshuggowych piosenek. Na ostatnich płytach, przetkane innymi kompozycjami dają radę, ale 3 numery pod rząd oparte na pusto-strunowych riffach rozwaliło flow koncertu. Szkoda, że mając tak bogatą dyskografię, Vogg nie układa bardziej zróżnicowanych setów. I niech do chuja wafla w końcu zatrudni drugiego gitarmena, bo to się robi już niedorzeczne!
Tancerki:
Pomiędzy dwoma największymi gwiazdami drugiego dnia, wystąpiły dwie tancerki. Pierwsza, pląsała po piasku grodu wywijając kulami ognia na łańcuchach. Publiczność, zupełnie nie wiedzieć czemu, skandowała: “podpal kościół!”. Pomimo nie spełnienia tej prośby (podejrzewam, że głównie z powodu braku jakiegolwiek obiektu sakralnego w okolicy), młoda dama otrzymała zasłużoną owację. Jednak metaluchy naprawdę rozgrzała dopiero następna artystka, prezentująca taniec brzucha. Dla mnie oba pokazy był spoko i uprzyjemniły czas oczekiwania na najlepszy zespół tego weekendu, czyli…
Furia:
Początek zwiastował porażkę. Główny aktor tego spektaklu, ubrany w jakąś zieloną kurtałkę zdawał się być lekko zamroczony, w ciągu dwóch pierwszy utworów zdarzyło mu się parę razy nie trafić w struny i jakby słaniał się na nogach. W porównaniu z resztą składu- trzema, skupionymi na instrumentach, półnagich niby-posągach, stojących po bokach i siedzącym z tyłu sceny, wydawał się być takim wolnym elektronem, trochę z innej bajki. Ale już w trakcie “Zamawiania drugiego”, nihilowe szaleństwo zostało okiełznane i koncert stał hipnotyzującym misterium, od którego trudno było oderwać oczy i uszy. Magia.
Voidhanger:
Przed pójściem spać, postanowiłem obadać jeszcze jeden, mocno hajpowany przez znajomych zespół ze Śląska. Ich ostatnia płyta. Working Class Misanthropy jakoś mnie nie porawała, ale na żywo te ich blaczki w średnim tempie nabierają konkretnej mocy i słucha się bardzo przyjemnie. Acz efekt końcowy psuł dla mnie trochę, znany m.in. z Infernal War, wokalista Warcrimer. Brzmiał, jakby po prostu krzyczał do mikrofonu i było to dość irytujące. Tym dziwniejsze jest, że na Axiom Infernali, brzmiał naprawdę spoko, więc może to kwestia dyspozycji dnia.
Podsumowując całą imprezę, było całkiem fajnie, takie 3+/4-. Piękna okolica, dobre zespoły. Z drugiej strony, opóźnienia w piątek i tragiczna sytuacja sanitarna. Jest więc nad czym pracować, ale chętnie dam Dark Festowi szansę ponownie w 2016. Oby wyszedł z tego stały przystanek dla letnich pielgrzymek fanów szatanów.
Skomentuj