Miejscówka:
Festiwal odbył się w drewnianym mini-grodzie, stojącym nad zbiornikiem wodnym nieopodal Biskupic. Tuż obok zbiornika znajduje się mały lasek, a wokół rozciągają się pola rozmaite. Ogólnie warunki przyrodnicze i architektoniczne bardzo ładne.
Jeśli chodzi o sytuacje sypialne, to muzycy spali w pokojach hotelowych na pierwszym piętrze grodu, a publiczność w namiotach na polu oficjalnym lub na dziko w lesie. Na szczęście ponure prognozy pogody sprawdziły się tylko w połowie i zamiast deszczu i chłodu było tylko to drugie. Sama niska temperatura (5-10 stopni w nocy) z jednej strony była nieprzyjemna (do tego stopnia, że budziła mnie w nocy), ale z drugiej niwelowała negatywne skutki zbyt małej ilości toalet. Nawet nie chcę sobie wyobrażać smrodu, jaki panowałby wokół, gdyby było cieplej. Dodatkowo, w lesie była zagroda z czarnymi zwierzątkami: świnkami, kozłem i baranem. Mam nadzieję, że nie cierpiały zbytnio z powodu hałasu i metaluchów.
Organizacja:
Tak jak już wspomniałem, toalet było zdecydowanie za mało. Nie wiem, kto wyliczył, że 7 toi-toiów wystarczy na 500 ludzi (szacunek metodą “na oko”). Co gorsza, przez 3 dni nikt tych kibli nie wymieniał/czyścił, w związku z czym już w sobotę rano się przelewało i trzeba było szukać alternatywnych stref zrzutu. Niektórzy korzystali z mini-fosy obok ścian grodu, reszta waliła gdzie popadnie.
Druga wtopa była natury czasowej. 1. dzień zaczął się z 120-minutowym opóźnieniem, które rozciągnęło się do sześciu (6!) godzin. Np. taki Vader zamiast o 21:20, zaczął o 23:50. A ostatnie zespoły grały już przy świetle sobotniego poranka. Na szczęście sprawy udało się ogarnąć i 2. dnia rozstrzał pomiędzy rozkładem jazdy, a stanem faktycznym oscylował wokół 10-15 minut.
Jedzenia i picia:
Z napojów, na terenie festu był tylko Primator. Bez dwóch zdań, super piwo, ale przydałyby się też inne trunki, zarówno mocniejsze, jak i słabsze. Pożywić się można rzeczami rozmaitymi (ziemniaki, warzywa i mięsiwa wszelakie), wywalanych ze zmrożonych worków na patelnie. Nawet spoko.
Dodatkowo, mini-karczma na zewnątrz oferowała dodatkowe napoje, mi.n. herbatę, którą rozgrzewałem się w czasie nocnych koncertów. Ogólnie więc, jeśli chodzi o aprowizację, było w miarę dobrze.
Koncerty:
?
Nie wiem jak nazywał się ten zespół, bo wokalista przedstawiał się rykiem, a w tle nie było żadnego banneru. Chodzi o typów grających przeciętny groove metal, z niskim, blond-włosym frontmanem. O, jeszcze chwalili się, że płytę wydają. Wytrzymałem cały set, ale równie dobrze mogłem iść na grzyby, bo ten występ był skrajnie nijaki.
Vedonist
Mimo stosunkowo wczesnej pory, warszawianie zaserwowali publiczności brutalny strzał w pysk i chyba najlepszy występ tego dnia. Ich death metal to mieszanina wściekłości, techniki na wysokim poziomie i odpowiedniej dozy chwytliwości. Słuchało się tego świetnie, a charyzmatyczny wokalista swoją energią porwał niemałą grupę fanów pod sceną do zabawy.
Przy okazji polecam ich płytę Clockwork Chaos, która daje niezłe pojęcie o tym, co się działo na scenie i jest po prostu fajna.
Materia
Moim zdaniem pomyłką było zaproszenie zespołu z telewizji na taki festiwal, ale trochę ludzi się bawiło, wzniecając kurz ku uciesze frontmana. Ale mnie i tak się nie podobało. Słabe, zbyt podobne do siebie piosenki i jakaś taka sztuczność.
Zabawność 1: “Mówią, że metal umarł, ale widząc Was tutaj wiem, że nie mają racji” (czy coś w ten deseń)- wokalisto-basista najmniej metalowego zespołu na całej imprezie.
Zabawność 2: podobno dwóch członków Materii dostało wjeby od ochroniarzy, bo się rzucali, kiedy zwrócono im uwagę, że nie wolno palić w obrębie drewnianego grodu.
Pandemonium
Podobno grają death metal, ale na moje ucho bliżej im do sludge’u/stonera spod znaku Crowbar. Jakby nie było, zagrali fajny, ciężki set i będę musiał bliżej zapoznać się z ich twórczością. Więcej nie pamiętam, bo przeżywałem wtedy lekkie odpadnięcie związane ze spożyciem alkoholu.
Devilish Impressions
Tu już dochodziłem do siebie, ale pamiętam tylko tyle, że było lepiej niż ostatnio w Poznaniu, u Bazyla. Te ich melodyjne blaczki na Darkfeście trochę jakby ożyły i dało się tego słuchać, ale fanem, póki co, nie zostałem.
Hate
Dużo się mówi, że kopiują wiadomo kogo, że pogubili się stylistycznie itd i trudno było nie mieć tych opinii w głowie, przy pierwszym kontakcie z Nienawiścią w wersji live. Jednak kiedy wspominam ich występ, dominuje inne pojęcie- profesjonalizm. Wszystko było porządnie przygotowane (image, banner z tyłu sceny), odegrane i zaśpiewane. Jak z podręcznika młodego metalowca. Małym bonusem był buńczuczny okrzyk: “Nie zawiedziemy Was, bo ktoś inny spierdolił”, kiedy zespół poinformowano, że z powodu ogólnej obsuwy czas się zwijać. Poza tym wszystko jak w fabryce- rzetelnie wykuwany metal. Nie sądzę, bym pamiętał o tym koncercie za dwa miesiące.
Vader
Jakkolwiek fanem nie jestem, komando z Olsztyna budzi we mnie wielki podziw. Po prawie 30 latach grania mieć w sobie tyle ognia i z taką werwą wykonywać utwory zarówno z początków kariery, jak i z ostatniej płyty… Chylę czoła. Mimo dwóch i pół-godzinnego spóźnienia, Peter nie marudził, tylko zapowiadał kolejne utwory, które zespół odgrywał chyba jeszcze szybciej niż na albumach. Setlista była przekrojowa, z lekkim ukłonem w kierunku ostatniego krążka Tibi et Igni i patrząc na tłum pod sceną i jego reakcje nikt nie wydawał się zawiedziony doborem piosenek i ich wykonaniem. Jak już wspominałem, sama muzyka mnie nie porywa, ale ten występ był bardzo dobry.
Skomentuj