Piłka meczowa: Cult of Luna & Julie Christmas: Mariner
Chyba nikogo nie trzeba przekonywać, że Cult of Luna wielkim zespołem jest. Ostatnia płyta pt. Vertikal jedynie potwierdza prawdziwość tej opinii. Toteż byłem lekko zaniepokojony, że zapraszają na swoje wydawnictwo jakąś typiarę, której nawet nie kojarzyłem. A tu nagle, rzeczona typiara przechwytuje całą płytę dla siebie. Szwedzi usuwają się w cień, schodząc do roli zespołu towarzyszącego, a Julie Christmas staje się centrum uwagi i główną bohaterką Marinera. I nie sposób mieć o to pretensje, bo to co robi, jest niesamowite. Śpiewy, krzyki i wrzaski pani BożeNarodzenie przyprawiają o ciarki, nawet w sytuacjach, kiedy nie mam zielonego pojęcia, o czym dany tekst opowiada. A Cult of Luna, mimo, że na drugim planie, nie dają taryfy ulgowej i pokazują, po raz kolejny, wielką klasę. Na ten moment płyta roku.
Anthrax: For All Kings
Piosenki na tej płycie trochę mi przypominają matrioszkę, z tym, że poszczególne lalki są różnej jakości, a nie takie same tylko większe/mniejsze. To może na przykładzie: jest sobie 7-mio i pół-minutowa kolubryna “You Gotta Believe”. Ciężko strawna i trochę nierówna. Ale w środku ma całkiem spoko piosenkę, ot typowy Anthrax, trwającą jakieś 240 sekund, a do tego 2 zgrabne motywy poza nią, niestety niezbyt pasujące do reszty. I tak w sumie każda kompozycja na For All Kings wygląda. Aż dziw bierze, że tak doświadczone wygi nie potrafiły bardziej się przyłożyć do odcinania tłuszczu. Gdyby tu zostawili jakieś 30-35 minut samego mięcha, mógłby to być prawdziwy cios.
Batushka: Liturgiya
Kurde, ciężka sprawa. Biorąc pod uwagę jak powszechne jest uwielbienie dla tej płyty, obawiam się, że za jakiś czas będę odszczekiwał swe słowa, tak jak było w przypadku ostatniej Mgły (w końcu to ponoć Ci sami ludzie). Logicznie rzecz biorąc, powinno mi się podobać- intensywny black metal, z ciężkimi spowolnieniami i motywami z mszy prawosławnej. Brzmi przynajmniej ciekawie. Ale z jakiegoś powodu micha mi się nie cieszy przy przesłuchiwaniu tego wydawnictwa. Muzyka nie porusza, a cały ten prawosławny sztafaż, przewijający się przez całą płytę, szybko robi się nudny i kiczowaty. Tak więc w tej chwili jestem na „nie”.
Black Sabbath: The End
Propozycja dla osób, dla których Trzynastka była zdecydowanie za krótka. Cztery nowe piosenki to zarówno stylistyczne, jak i jakościowe przedłużenie ostatniej płyty Sabbsów. Przyzwoite, ale niespecjalnie podniecające. Kolejne 4 ścieżki to nagrania z koncertów granych w latach 2013-14, z czego 75% to materiał z 13. Też nic szczególnego.
Chthe’ilist: Le Dernier Crepuscule
Muzyka podobna jak na zeszłorocznym świetnym debiucie Cruciamentum- doom-death z gęstym brzmieniem. W odróżnieniu do kolegów z Anglii, Francuzi z Chthe’ilist niestety słabiej radzą sobie z komponowanie dobrych kawałków, co spróbowali nadrobić popisami technicznymi. Rezultaty są najwyżej przeciętne.
Destroyer666: Wildfire
D666 powraca w świetnym stylu. Słyszalne wpływy heavy/speed metalowe (dalekie jednak od tego co działo się na Underground Resistance Darkthrone) jedynie dodają ciekawych smaczków w tym black/thrashowym dziele. Całość gna szaleńczo do przodu, nie biorąc jeńców i człowiek ani się nie obejrzy a 42 minuty spędzone z płytą minęły bezpowrotnie. A gdy do tego punktu dochodzi, tenże człowiek nie ma za bardzo wyboru i wciska ponownie przycisk play.
Entropia: Ufonaut
Progresywny black-gaze? Jak zwał, tak zwał, ale fajnie chłopaki kombinują. Czasami wydaje się, że trochę się gubią pod natłokiem tych wszystkich motywów i motywików, lecz w większości przypadków udaje im się okiełznać sytuację. I słucha się tego zdecydowanie przyjemnie.
Killswitch Engage: Incarnate
Ojcowie mainstreamowego metalcore’a chyba dobrnęli do miejsca, w którym nie są w stanie wykrzesać nic ciekawego w ramach gatunku, który spopularyzowali. Korzystając z tych samych klocków co zawsze, stworzyli album poprawny, ale skrajnie nieinteresujący- muzyka wpada jednym uchem, by od razu uciec drugim. Dodanie specyficznie deathcore’owych break-downów (np. w “Reignite”) nie odświeżyło formuły na tyle, żeby można to wydawnictwo uznać za udane. Czas chyba na jakieś śmielsze eksperymenty.
Miasmal: Tides of Omniscience
Melodyjny death metal nagrany przez Szwedów. Byłoby to ciekawe, gdyby nie setki już istniejących wydawnictw z identyczną (stylistycznie) muzyką, ale lepszymi kompozycjami.
Skomentuj