Do fenomenu Nocnego Kochanka podchodziłem z pewną dozą sceptycyzmu- ot polskie Steel Panther, tylko, że zamiast glam rocka podkładem do żartobliwych liryków jest tu klasyczny heavy metal w stylu Iron Maiden (nie przypadkowo jako intro koncertu poleciał “Wicker Man”). Mojego nastawienia nie zmieniło przesłuchanie debiutanckiego (o ile uznamy NK jako nowy twór, niezależny od Night Mistress) albumu, gdzie na 10 piosenek, dobrych od początku do końca jest 2 (“Karate” i “Piątunio”).
W wyniku ignorancji* moich znajomych (“No przecież słuchasz metalu, nie?”) zostałem jednak zaproszony na szczeciński występ na trasie promujący płytę Hewi Metal. Darowanemu biletowi nie patrzy się w zęby, więc po wlaniu w siebie niezbędnej porcji wódki i w asyście niezwykle sympatycznych osób, udałem się do kultowego Słowianina.
Do klubu trafiliśmy tuż przed daniem głównym, ale reszta publiki zdążyła się solidnie rozgrzać na supportach, co zaowocowało tropikalną wręcz atmosferą oraz gołymi i świecącymi od potu torsami nieatrakcyjnych metalowców. Pomimo niesprzyjających warunków, entuzjazm fanów ani na chwilę nie opadł- pod sceną nie ustawał szał ciał, a gardła wyrykiwały teksty kolejnych numerów. Nie dziwota zresztą, bo Nocny Kochanek na żywo podskakuje przynajmniej o jedną klasę wyżej w stosunku do twórczości studyjnej. Ze sceny biła zaraźliwa energia, która w połączeniu z zawodowym wykonaniem i widoczną radością z grania, sprawiła że było co najmniej dobrze. Na szczególną uwagę i pochwały zasługuje wokalista Krzysiek- w wersji live brzmi niesamowicie, jeszcze lepiej niż na płycie, w co do tej pory trudno mi uwierzyć. Co do setlisty, to zagrali cały materiał z debiutu plus parę coverów, w tym “Ace of Spades”. Wszystko z ogniem i frajdą.
Na dobrą sprawę, jedyna rzecz do której mógłbym się przyczepić, to przeciętne nagłośnienie- gitary często chowały się pod basem i perkusją. Również wokal był przytłumiony i często słabo było słychać nawet w czasie zapowiedzi kolejnych utworów. Ale z tego co pamiętam, to po prostu taki urok imprez w popularnym “Sławku”.
Nie zmienia to jednak faktu, że sam zespół zagrał zawodowo i bawiłem się bardzo dobrze.
*Oczywiście żartuję! Jesteście cudowni!
Skomentuj