Tracy Marrow, znany na całym świecie jako Ice-T, to wszechstronny artysta. Rapuje, występuje w serialach, a także przewodzi kapeli metalowej, Body Count. W tym roku panowie wydali swój szósty pełnowymiarowy album, a jego motywem przewodnim jest złość.
Piosenki na Bloodlust w odróżnieniu do większości metalowych płyt, nie są wściekłe, bo “tak trzeba grać metal”. Są wściekłe, bo Ice-T jest szczerze wkurwiony na całą niesprawiedliwość tego świata. Paliwem jego gniewu nie są, jak w przypadku sporej części metalowców książki o lochach i smokach, czy nawet programy informacyjne, tylko autentyczne doświadczenia z pierwszej ręki. Najlepiej to słychać w „No Lives Matter” czy „Black Hoodie”, gdzie zespół piętnuje brutalność policji w stosunku do Afro-Amerykanów. Trochę dziwnie na tym tle brzmią kawałki, w których podmiot liryczny wciela się w gangstera („Ski Mask Way”) czy seryjnego zabójcę („Here I Go Again”), ale wydaje mi się, że to po prostu nawiązanie do estetyki horror-core’a. Poza tym, jestem skłonny przymknąć na to oko, bo pod względem kompozycyjnym cała płyta jest bardzo dobra. Jeśli chodzi o szufladki gatunkowe, to muzycy sami podrzucają trop, czy to przez wybór coverów („Reign in Blood/Postmortem”), czy też gości (Randy Blythe z Lamb of God, w znajomo zatytułowanym „Walk With Me…”). Tak więc dostajemy metal z pogranicza thrash i groove- jest szybko i bujająco. Dodatkowe punkty za dobre i mocne teksty Ice’a. Zresztą dziwnym nie jest- nigdy by kariery w hip-hopie nie zrobił bez ostrego pióra.
Podsumowując, z chęcią przymykam oko na pewien brak konsekwencji w tekstach, bo kawałki zawarte kopią w dupę i chętnie do nich wracam.
Skomentuj