Piłka meczowa – Voidhanger: Dark Days of the Soul
Muszę się przyznać, że jestem jedną z nielicznych osób, którym poprzednie pełne wydawnictwo ekipy Warcrimera, Working Class Misanthropy, nie przypadło do gustu. Za dużo było gęstego napierdolu, za mało piosenek. Z pewną rezerwą podchodziłem więc do DDotS. Zupełnie niepotrzebnie! Zespół wpuścił do kompozycji sporo powietrza, dzięki czemu nie są tak zbite i mkną przed siebie niczym koń. Aczkolwiek w tym przypadku, chodzi o czarnego rumaka z ogniem buchającym z chrap, pędzącego w tłum radosnych ludzi, którzy już za chwilę zostaną stratowani. Cała płyta bardzo dobra, a jedyny polski numer “Naprzód Donikąd” to już absolutny cukiereczek.
A Perfect Circle: Eat the Elephant
Od poprzedniego, bardzo przeciętnego, wydawnictwa APC minęło 14 lat, ale po piosenkach nie sposób tego poznać. Zespół ciągle gra dość spokojnego, alternatywnego rocka podszytego lekkim niepokojem, a całość uświetnia świetny głos JM Keenana. I choć nie ma tu totalnie złych momentów, brakuje mi, kluczowego w jakiejkolwiek formie sztuki, budowania napięcia i rozładowywania- takich emocjonalnych górek i dolinek. Tutaj całość jest płaska, a przez to nudna.
Anna Von Hausswolf: Dead Magic
Obdarzona świetnym głosem pani Anna wyśpiewuje smutne piosenki. Trochę w jej partiach opery, trochę Kate Bush, trochę gotyckich roczków. Do jej występu trudno mieć zarzut. Niestety, towarzysząca jej popisom muzyka jest nad zwyczaj nudna i jeszcze ani razu nie udało mi się przebrnąć przez 5 utworów zawartych na Dead Magic za jednym zamachem.
Ektomorf: Fury
Jedna z teorii literatury mówi, że kontekst jest wszystkim. W tym wypadku chodzi o kontekst historyczny. Ektomorf powstał na Węgrzech w roku 1994 i od początku do teraz gra bujający groove metal, silnie inspirowany Vulgar Display of Power i Roots wiadomych zespołów. Biorąc pod uwagę miejsce pochodzenia, nie sądzę by wpłynęli na największe amerykańskie gwiazdy, ale słychać u nich patenty grane później przez Slipknot i Chimairę. Czemu o tym piszę? Bo bez tej informacji, pomyślałbym, że są tylko marną kopią Soulfly. Niestety, pomimo pewnego wizjonerstwa w przeszłości, ani ich stare, ani najnowsza płyta nie są dobre i o ile nie jesteście totalnymi fanatykami brzmień granych przez Maxa Cavalerę, to zdecydowanie odradzam.
Judas Priest: Firepower
Powiedzmy to sobie od razu- Firepower niczego nie szuka, ani (co logiczne) niczego nie odkrywa. To kolekcja patentów ogranych przez Halforda i spółkę dziesiątki razy, która nie ma prawa nikogo zaskoczyć. Na szczęście mamy do czynienia z tak utalentowanymi muzykami, że korzystając z tych samych klocków co 20, 30 i 40 lat temu, ciągle są w stanie stworzyć kilka naprawdę świetnych piosenek. Kawałek tytułowy, “Evil Never Dies”, czy “Spectre” to dla mnie ta sama półka co największe szlagiery Anglików. Co prawda pośród 14 piosenek znajdujących się na płycie jest kilka przeciętniaków, ale i tak całości słucha się bardzo przyjemnie. Daj Lucyferze każdemu tak dobrą starość!
Rivers of Nihil: Where Owls Know My Name
Nowoczesny metal progresywny. Z jednej strony ma sporo fajnych, porywających nawet momentów, ale tak tu jest nasrane różnych motywów i motywików, czasem totalnie od czapy (jak np. pasaże klawiszowe a’la lata 80-te w “Subtle Change” czy saksofon w piosence tytułowej), że jest to na dłuższą metę męczące. Ilekroć podchodzę do tej płyty, mam dość w połowie czwartego z dziesięciu utworów. To nie jest najlepszy wynik.
Twitching Tongues: Gaining Purpose Through Passionate Hatred
Zespół z pasją gra mieszankę hardcore’a i thrashmetalu, buduje niezłe kompozycje doprawione tłustym brzmieniem. Czego chcieć więcej? Otóż wokalisty, którego głos nie jest wkurwiający do tego stopnia, że słuchacz chce tłuc głową w ścianę. Normalnie jakby ktoś na piękny i smaczny tort postawił parującego klocka. Niby smaczne rzeczy ciągle są tam pod spodem, ale przecież nikt normalny tego nie ruszy.
Skomentuj