Piłka meczowa: All Them Witches: ATW
Na początku grali stonera bliskiego Kyuss, następnie w drodze ewolucji doszli do ciężkiego, mrocznego bluesa, który swym wisielczym klimatem i cudnymi melodiami przypomina jedno-płytowe dziecko m.in. Layne’a Staleya, Mad Season. I podobnie jak wspomniane wydawnictwo muzyków z Seattle, ATW robi mi niesamowicie dobrze. Co prawda z początku wydawały mi się te piosenki takie jakieś nudnawe i przymulone, ale coś kazało mi wracać do tej płyty i już nie mogę przestać. Pozornie proste numery, mają w sobie tyle melancholijnego czaru, że był to soundtrack dla mojej jesieni i wygląda na to, że zimą dalej będę słuchał tercetu z Nashville. Bo to wyśmienita płyta jest.
Behemoth: I Loved You at Your Darkest
Taka rozmemłana ta płyta. Jakby Nergal chciał jednocześnie zrobić powtórkę z hitowego The Satanist, ale też odwiedzić jakieś nowe muzyczne krainy. W rezultacie poszczególne piosenki nie są nokautującymi ciosami, jak na poprzedniczce, ale takimi plaskaczami, nie czyniącymi wielkiego spustoszenia. Oczywiście są tu świetne momenty, takie jak np. główny riff w “God=Dog” czy outro w “We Are the Next 1000 Years”, ale piosenki dobre od początku do końca są tylko dwie: przebojowy “Bartzabal” i sabbathowy (nomen omen) “Sabbath Mater”. Reszta błądzi gdzieś bez większego sensu. Ogólnie spore rozczarowanie.
Betzefer: Entertain Your Force of Habit
Nudny nu metal z Izraela. Najbardziej ten krążek przypomina dokonania Five Finger Death Punch, tylko bez wpadających w ucho refrenów. Czyli w kółko bije nas po głowie montonnym, typowo amerykańskim aggro-rockiem. Ogólnie więc męczący klocek.
Cultes des Ghoules: Sinister
Brzmi to jak hołd dla kultowego De Mysteriis Dom Satanas– to samo brzmienie, podobnie nawiedzone wokale i mroczna aura. Jako że nie jestem fanem Mayhem (nie licząc Deathcrush), a kompozycyjnie Sinister kuleje, nic dla siebie tu nie znalazłem.
Funeral Mist: Hekatomb
Zadziwiająco sympatyczna powtórka z Frontschwein Marduka. Normalnie takie zagrywki na granicy plagiatu (w tym wypadku autoplagiatu, bo zespoły dzielą wokalistę, Mortuusa/Ariocha) mnie odrzucają, ale Funeral Mist wykrzesali z nich na tyle dobre piosenki, że nie mam pretensji. Fajny, wściekły i urozmaicony black metal.
Jesus Piece: Only Self
Zmetalizowany hardcore, trochę w klimatach Hatebreed. Słucha się całkiem przyjemnie, ale jakichś mocniejszych uczuć nie wzbudza.
Revocation: The Outer Ones
Techniczny thrash metal z USA. Na trzeciej kolejnej płycie (łącznie siódmej w dorobku), muzycy skupiają się na popisach instrumentalnych, zapominając o jakości kompozycji, które są pozbawione ładunku emocjonalnego i po prostu nudzą. Czas chyba sobie odpuścić ten zespół.
Turnstile: Time & Space
Z jednej strony energetyczna petarda w formie krótkich i przebojowych hardcore’owych strzałów. Z drugiej wprawny złodziej- szybko wpada i ucieka, nie zostawiając zbyt wielu śladów w pamięci.
Skomentuj