Piłka meczowa: Full of Hell: Weeping Choir
Nie wiem w jaki sposób dali radę to zrobić, ale Amerykanie przebili niezwykle udane Trumpeting Ecstasy i to bez żadnej zmiany stylistycznej. Dalej robią super intensywną i brutalną muzykę, łącząc death, black i grind w formie krótkich i precyzyjnych uderzeń. Przez 24 minuty trwania tego materiału, czuję się jakbym stał na krawędzi wulkanu w chwili erupcji. Rewelacja.
Doombringer: Walpurgis Fires
Drugie pełne wydawnictwo black metalowców z Kielc, którzy do tej pory udzielali się w takich składach jak Cultes des Ghoules czy Bestial Raids. Niby dzieje się na tej płycie dużo, galopady blastów przechodzą w stonerowe wręcz spowolnienia, a całość doprawiona jest niezłymi melodiami, ale z chwilą wybrzmienia ostatniej nutki już zapomniałem co przed chwilą leciało.
Idle Hands: Mana
Najlepsze smutne piosenki do tańczenia od czasów Beastmilk, z tą różnicą, że tutaj bazą jest tradycyjny heavy metal w gotyckim sosie. Zdarzają się momenty na granicy kiczu, ale jest to niewielka cena za te wszystkie cudne szlagiery.
Legendarny Afrojax: Anarcho Porno Gran Turismo
“Rucham trupa psa sąsiada, wytrysk w martwy odbyt już blisko”- to nie tekst kapeli pornogrindowej, a cytat z nowego wydawnictwa Michała Hoffmana, aka Afrojaxa, współtwórcy legendarnego nomen omen Afro Kolektywu. Używając do oporu podobnie ohydnych obrazów Hoffmann stworzył płytę, na której wylewa z siebie zdecydowanie ponure spostrzeżenia dotyczące naszej rzeczywistości. Dla niektórych może to być dziecinne epatowanie turpizmem, ale dla mnie Afro robi to na tyle inteligentnie, że zamiast razić, całe to obrzydlistwo przyciąga, tak jak widowiskowa kraksa na szosie. Plus, przynajmniej część tekstów skłania do zadumy, a tego nigdy za dużo.
Misthyrming: Algleymi
Po pierwszym przesłuchaniu moje odczucia były zdecydowanie negatywne: „No kurwa! Na debiucie mieli taką fajną, szaloną jazdę, a tu co? Jakieś melodyjki pożyczone od Mgły?! Lekko przyczernione, punkowe rytmy jak u Kvelertak? A idźcie w chuj…”. Na szczęście dałem Algleymi jeszcze parę szans, trochę więcej skupienia i nagle okazało się, że ten chaos ciągle tam jest, tylko trochę schowany. Natomiast nowe, wspomniane wyżej elementy doskonale go uzupełniają na zasadzie kontrastu. Bardzo ciekawa i dobra płyta, a numer tytułowy to strzał absolutny.
Mord ‘A’ Stigmata: Dreams of Quiet Places
Co udało się zespołowi z Bochni ugrać fantastyczną Ansią i dobrą epką Our Hearts Slow Down, zostało roztrwonione fatalną Hope. Mimo, że na Dreams… słychać sporo fajnych pomysłów, szczególnie w najlepszym na płycie „Spirit into Crystal”, to jednak krążek nie spłaca kredytu zaciągniętego przez ostatni album. Jako całość nie oferuje praktycznie nic co podniosłoby słuchaczowi tętno i zmusiło do kolejnych odsłuchań. Raczej niepotrzebna nikomu płyta.
Owls Woods Graves: Citizenship of the Abyss
Okładka sugeruje jakieś leśne granko- pagan black, może z jakąś nutką folku, ale muzyka proponowana przez ten krakowski duet to taka szatańska potańcówka na squacie. I nie ma w tym nic złego, bo każdy z 11 zamieszczonych tu numerów jest przynajmniej solidny, aż nóżka sama chodzi. Może przydałoby się tylko dokooptować do składu jakiegoś zdolniejszego wokalistę, ale i tak jest git.
Possessed: Revelations of Oblivion
Jeśli paliwem Motorhead była kokaina, to w przypadku Possessed w grę wchodzą jeszcze mocniejsze środki. Chyba tylko tak można wyjaśnić te pokłady energii bijące z tego wydanego po 33 letniej przerwie albumu. Każdy numer to death-thrashowa petarda, okraszona świetnymi wokalami Jeffa Beccery, który trochę brzmi jak wściekły Lemmy. Jedyną wadą tej płyty jest długość- przy tak wysokiej intensywności i w sumie małych różnicach między piosenkami, 54 minuty to dla mnie za dużo o przynajmniej 15.
Rammstein: Rammstein
Zdecydowanie najbardziej zróżnicowana, a przez to najlepsza płyta Niemców. Trzeba tylko przebrnąć przez dwa potworki z pierwszej połowy: „Radio” i „Auslander”, gdzie panowie zbyt mocno wzięli sobie do serca łatkę tanz metal. Szczęśliwie zaraz potem wjeżdża niezły, lekko depeszowy „Sex”, a następnie najjaśniejszy klejnot z tej kolekcji- „Puppe”. Poruszająca tekstem i muzyką opowieść o młodszym braciszku prostytutki to chyba najlepszy utwór w karierze R+. Poza nim na wyróżnienie zasługują delikatny „Diamant”, przebojowe „Deutschland” i rockowy „Weit Weg”. Ogólnie więc udana płyta, potwierdzająca, że gdy Rammstein pozwala sobie odejść od typowego dla siebie, marszowego industrial metalu, potrafi zaproponować ciekawe wydawnictwa.
Traveler: Traveler
Retro heavy metal z Kanady. Dużo w tym Iron Maiden i Dawnbringer, a niektóre melodie zaśpiewy przywodzą na myśl gwiazdy glam metalu. Wszystko jest bardzo profesjonalnie zagrane i zaśpiewane, ale przydałoby się więcej takich wpadających w ucho hitów jak „Street Machine”, a mniej patetycznej napinki z „Fallen Heroes”. Niezły krążek, ale raczej dla fanów gatunku.
Skomentuj