Sporządzenie tej listy było kurewsko trudnym zadaniem. Wiadomo, kilka pewniaczków wpadło od razu, ale zamknąć 10 lat w tylko tylu albumach? Masakra. Kolejność alfabetyczna, ale jeśli musiałbym wybrać taki top-topów to byłby przyznany ex aequo Cobalt i Deftonesom.
Cobalt: Slow Forever (2016)
Jeden z nielicznych przypadków w historii, kiedy dwupłytowy album daje radę jako całość. I w tym przypadku, “daje radę” to eufemizm, bo Slow Forever to przeokrutna dzicz, w najlepszym rozumieniu tego słowa. Stoner, sludge, black metal i trochę motywów wziętych od Toola, a do tego niezłe teksty i ten specyficzny klimat, zaczerpnięty z twórczości Cormaca McCarthy’ego. 84 minuty post-apokalipsy i amerykańskiego Południa. Mistrzostwo.
Code Orange: Forever (2017)
Jedna z najodważniejszych płyt ostatnich lat. Każdy znajdzie powód, żeby narzekać. Kogoś odrzucą rwane, brutalne numery hardcore’owe; inni wzgardzą super melodyjnym “Bleeding in the Blur”. Twardogłowi hardcore’owcy i metaluchy będą pomstować na sample, fani industrialu na ich małą ilość. Ja wciągam cały ten chaos bez popitki i mam nadzieję, że kiedyś doczekam się godnej kontynuacji.
Cult of Luna: Vertikal (2013)
Jeszcze nie słyszałem tegorocznego krążka Szwedów, ale trudno będzie mu przebić Vertikal. Fantastyczna aura tej płyty, przywodzący na myśl wielkie metropolie przykryte kłębami smogu, w połączeniu z bezbłędnym flow i świetnymi poszczególnymi kompozycjami, sprawiają, że niezależnie od przyszłych losów i wydawnictw grupy, na zawsze pozostanie ona w moim sercu. Choć wielki szał na stoner i sludge najwyraźniej należy już do przeszłości, to ten album ciągle broni się wyśmienicie.
Deftones: Diamond Eyes (2010)
Najlepsza, obok White Pony, płyta mojego ulubionego zespołu. Ciężkie groove’y podane na zmianę z delikatnymi jak mgła przejściami. No i jeszcze głos i teksty Chino Moreno. Kocham na zabój na zawsze.
In Twilight’s Embrace: The Grim Muse (2015)
Poznaniacy właśnie zakończyli swoją największą trasę u boku Behemoth, podczas której promowali świetnie przyjętą epkę pt. Lawa. Ja jednak chciałbym cofnąć się o 4 lata i przypomnieć czasy, kiedy black metal był jedynie jedną z części składowych ich twórczości, a o samym zespole mówiło się w kontekście następców At the Gates, a nie Furii. The Grim Muse bowiem to przede wszystkim death metal z okolic Goteborga. Jest szybko, ale też ciężko i melodyjnie. No i te utwory- nie tylko świetnie napisane, ale i zróżnicowane. Kapitalne wydawnictwo, jedno z najlepszych jakie urodziła nasza scena, i to nie tylko w tej dekadzie.
Kvelertak: Kvelertak (2010)
Pan Maleńczuk śpiewał kiedyś: „moja głowa to bomba, a pięść to petarda”. I taki jest właśnie debiut Norwegów. Ich mieszanka hardcore’a, blacku i hard rocka, to iście wybuchowe połączenie, niezawodnie poprawiające nastrój i podnoszące ciśnienie. Szkoda, że ich kolejne wydawnictwa są zdecydowanie słabsze.
Oathbreaker: Rheia (2016)
Mimo, że słyszałem Rheię już wiele razy, ciągle mnie ta muzyka przeczołguje emocjonalnie. Ładunek rozpaczy i niezgody na swój los jaki się wylewa z tych dźwięków, jest obezwładniający. Właśnie o taką sztukę nic nie robiłem.
Power Trip: Nightmare Logic (2017)
Często na tych łamach psioczyłem na młode zespoły grające tradycyjny thrash metal, a tu proszę, podsumowanie dekady i wrzucam dokładnie taką grupę. Istnieje jednak różnica pomiędzy dziesiątkami innych bandów i Powertrip- ci ostatni grają metal z takim ogniem, że chyba każdemu słuchaczowi spadają kapcie. Czy to na żywo, czy z płyty, człowiek zaciesza się, a potem jest zdziwiony, że to już koniec. Muzyka przez którą chce się jeździć za szybko i bić za mocno.
Triptykon: Melana Chasmata (2014)
Płyta prawie tak doskonała jak pomnikowy Monotheist. Ciężar, zniechęcenie i smutek zamknięte w dźwiękach. A „Boleskin House” to jest kurwa Olimp piosenkopisarstwa.
Watain: Lawless Darkness
Brud, chamstwo i melodie- wszystko wymieszane w idealnych proporcjach i podane w formie 10 wspaniałych black metalowych utworów. Spóźniłem się na drugą falę Norweskiego BM, ale to wydawnictwo Erika i jego wesołej gromadki zabiera mnie w podróż w podobne miejsca- zapuszczone piwnice, stare cmentarze i zimowe lasy. Płyta jest tak dobra, że prawie zapominam o farmazonach jakie plecie wokalista w wywiadach.
Skomentuj