Decyzja o wyborze Tauron Areny na miejsce koncertu Pomorskiej Bestii wprawiła mnie w spore zdziwienie. Zespół Nergala to zdecydowanie gwiazda światowego formatu, ale koncertuje w kraju na tyle regularnie, że niemożliwe jest by zapełniła krakowski obiekt choćby w połowie. Organizator również zdawał sobie z tego sprawę, bo bo scenę postawiono w połowie płyty, a do dyspozycji fanów oddano bodajże jej trzecią część i okalające ten fragment miejsca siedzące, co nadało tej przestrzeni wygląd małego amfiteatru. Dzięki temu mogłem sobie usiąść na wprost sceny bez konieczności używania lornetki i rozkoszować się muzyką jak na starego człowieka przystało- w pozycji siedzącej. Dodatkowym plusem takiego stanu rzeczy była dobra perspektywa do robienia zdjęć, co zauważycie poniżej. Przy okazji zwróćcie uwagę na o wiele lepszą jakość fotek niż w poprzednich relacjach. Otóż z okazji zmiany pracy przesiadłem się z Motoroli g6 na iPhone’a X i jakkolwiek ciągle uważam, że cena tego urządzenia jest ze 2 razy za wysoka, to aparat zdecydowanie robi robotę. Chociaż z czerwieniami radzi sobie średnio. Ale przejdźmy do muzyki.
Whoredom Rife:
Młodzi Norwegowie grający klasyczny black. W studiu funkcjonują jako duet, ale na potrzeby trasy dobrali sobie jeszcze trzech kolegów by razem siać zniszczenie. I całkiem nieźle im się to udało. Wściekłość i fajne riffy przywodziły na myśl twórczość Marduk, a potężny frontman KR to taki blackmetalowy Corpsegrinder, tyle, że bez headbangowania. Jedyny mój zarzut dotyczy dość monotonnego początku, w czasie którego słyszałem tylko miarowe “łup-łup-łup-łup” bębnów i ścianę gitar, ale potem wszystko się poukładało. Fajny oldschool.
In Twilight’s Embrace:
Problemy techniczne również odcisnęły lekkie piętno na pierwszych paru minutach występu poznaniaków, jednak nie zmienia to faktu, że zagrali oni najlepszy koncert wieczoru. Ciągle promując zeszłoroczne ep pt. Lawa, nie dopuścili do wygaśnięcia pasji, która jest widoczna i słyszalna w czasie ich setu. Bardzo to było dobre i tylko zwiększa mój apetyt na ich kolejne wydawnictwo.
Zeal & Ardor:
Do występu ekipy Manuela Gagneux byłem od początku uprzedzony, bo od strony muzycznej to dla mnie taka Batushka. W tym sensie, że wpadli na ciekawy, może nawet przełomowy pomysł, żeby pomieszać ekstremalny metal i muzykę afrykańskich niewolników z Ameryki, a potem już tylko jechali na tym jednym patencie, olewając jakość piosenek. Ich show w Tauronie nie zmienił mojej opinii. Odegrali wszystko bardzo ładnie, ale dla mnie to była w kółko ta sama piosenka. I po co im dwójka dodatkowych wokalistów, którzy przez większą część koncertu głównie się gibała na skrajach sceny? Strata czasu.
Behemoth:
Muszę sobie zrobić kilka lat przerwy od oglądania Pomorskiej Bestii na żywo. To jest ciągle metalowy show na najwyższym poziomie, a piosenki z ostatniej płyty ładnie wpisują się w jego flow. Do tego dochodzi dobre nagłośnienie i cała otoczka produkcyjna z ogniem, maskami i resztą rekwizytów. Jednak widziałem chłopaków już tyle razy, że nie robi to na mnie wrażenia. Z mojej perspektywy, wyższej niż zazwyczaj, dostrzegłem jedynie jak przesadnie dopracowana jest choreografia tego występu- te zsynchronizowane wymachy gryfami gitar, podnoszenie kolanek do rytmu itd. Brakuje mi w tym spontaniczności i rock ‘n’ rolla. Ale jeśli ktoś jeszcze chłopaków nie widział, to jest to pozycja obowiązkowa. Dla mnie to był ich 7. koncert i póki co wystarczy.
Na koniec tylko dodam, że doceniam to, że pan Adam zabiera w trasy mniej znane i zwykle zróżnicowane zespoły.
Skomentuj