Ile tu się dzieje! Zaczyna się od piwnicznego death metalu mocno inspirowanego środkowym okresem twórczości Morbid Angel (szczególnie Formulas…). Te wijące się riffy i duszna atmosfera! Potem wjeżdżają jakieś motywy stonerowe w „Howling Lands”, które przechodzą w senną atmosferą początku „Stillness”. Końcówka tego numeru to z kolei doom/sludge. Na zakończenie albumu dostajemy huśtawkę wychylająca się to w stronę death metalu, to delikatniejszych, rockowych wręcz brzmień.
To wszystko brzmi super przez jakieś 3 przesłuchania. Przy kolejnych zaczyna dochodzić do słuchacza, że te wszystkie fajne numery są zdecydowanie za długie. Nie licząc dwóch miniaturek, najkrótszy ma prawie 7 minut. Niektórzy potrafią na takiej przestrzeni utkać fascynujące kompozycje, jednak Inter Arma jedynie powtarza do znudzenia jeden motyw, potem przechodzi do kolejnych, które też są grane do usranej śmierci. Z początku tego nie zauważyłem, zauroczony świetnymi riffami i atmosferą całego krążka, ale z czasem zaczęło to doskwierać. Gdyby ta płyta trwała jakieś 40 minut zamiast 66, byłby to kandydat na album roku. A tak, cóż…
Skomentuj