Piłka meczowa: Blindead: Niewiosna
Nowy Blindead to ich najbardziej elektroniczny, a przez to industrialny kawałek muzyki, nastawionej bardziej na trans niż typowo sludge’owe groove’y. I w te miejskie obszary wchodzi leśny dziad Nihil, odprawiający swoje liryczne „wódu”. Jak to wszystko razem działa nie mam pojęcia, ale w niektórych momentach („Niewiosna” i przede wszystkim „Niepowodzenie”) ciarki chodzą po plecach. W pozostałych jest po prostu bardzo dobrze. Wyjątkowa i naprawdę bardzo dobra płyta, której trzeba zaufać i dać parę szans, bo może nie wejść od razu.
Abyssal: A Beacon in the Husk
Chaos i cudownie duszna atmosfera to znaki szczególne muzyki brytyjczyków, które dominują również na ich drugiej płycie. Dla niektórych ta swoista powtórka z rozrywki może być, ale biorąc pod uwagę jak skomplikowana i straszna jest to muzyka, mi w tym wypadku podchodzi. Jest trochę jak dobry horror, który robiąc źle, robi bardzo dobrze.
Baroness: Gold & Grey
Poczynając od Blue Album każdy kolejny krążek zespołu John Dyera Baizleya coraz mniej mi się podoba, a coraz bardziej męczy. Piosenki są coraz bardziej nijakie, rozmemłane, za lekkie na rock, zbyt mało przebojowe na pop. Śpiew nigdy nie był mocną stroną frontmana, ale tutaj to jego wycie (np. w „Seasons”) jest zupełnie nie do zniesienia. Chyba lepiej, gdyby skupił się na sztukach wizualnych, bo jakość okładek płyt zespołu jest odwrotnie proporcjonalna do jakości piosenek. Czy ten trend da się odwrócić? Czy wróci wiosna, Baronowo?
Lingua Ignota: Caligula
Kristin Hayer ma niesamowite zdolności wokalne, od delikatnego śpiewu, po przeszywający duszę wrzask. Podobny rozstrzał panuje w kwestii muzyki- mamy tu i łagodne plumkanie i noise’owy atak na słuchacza. I jakkolwiek są tu momenty, które przyprawiają mnie o ciarki (początek „DO YOU DOUBT ME TRAITOR”) to jednak ten rollercoaster emocjonalno-stylistyczny, który serwuje nam na Caliguli, jest na dłuższą metę męczący. Tym bardziej, że zdarzają się tu fragmenty groteskowe, jak np. modulacja głosu, przypominająca śpiewanie do stojącego blisko wiatraka. Z drugiej strony, jest to na tyle ciekawa płyta, z fajnym konceptem, że i tak warto ją raz przesłuchać. Nie będzie to miłe doświadczenie, ale na pewno interesujące.
Mgła: Age of Excuse
Nie wiem czemu mam poczucie, że Excercises in Futility wyszły w zeszłym roku, a to przecież już 4 lat minęły od ostatniego krążka M. i Darkseida. Jakby nie było, przed nami nowa lepsza(?) Mgła, tym razem z domieszką dysonansów. Słucha się dobrze jak zawsze, szkoda strzępić ryja.
Slipknot: We Are Not Your Kind
Nonet ze stanu Iowa wypracował sobie zwycięską formułę na Vol. 3 i kurczowo się jej trzyma. Formuła brzmi: mainstreamowe metalowe piosenki o typowej strukturze zwrotka-mostek-refren ze śpiewanymi refrenami, a do tego kilka balladek. Na WANYK jedyną zmianą w stosunku do poprzednich wydawnictw jest lepsza, potężniejsza produkcja. Poza tym dostajemy dokładnie to samo co wcześniej i to nadmiernej wręcz ilości 14 piosenek. Mnie już ich muzyka zaczyna nużyć, tym bardziej, że fajnych numerów jest tu zaledwie dwa: „Orphan” i „Solway Firth”. Reszta męczy swoją przeciętnością i szkoda na nią czasu.
Thy Art Is Murder: Human Target
Fajny, prosty i bezpretensjonalny deathcore, który przez 38 minut okłada słuchaczy dźwiękiem po twarzy. Jak na ten gatunek płyta jest dość zróżnicowana, bez uciekania w krainę rzekomej progresywności. Po prostu 10 solidnych piosenek na dni kiedy wszystko nas wkurwia.
Tool: Fear Inoculum
Zespół, który każdą kolejną płytą odkrywał nowe lądy, pogubił się i tym razem nagrał album, który brzmi jak remiks ostatnich dwóch krążków: te same riffy, melodie, układy perkusyjne, patenty na budowę dramaturgii itd. Do tego dochodzą jeszcze leniwe wokale Maynarda, któremu chyba pomyliła się sesja Toola z A Perfect Circle i wszystko śpiewa na jedno kopyto i od niechcenia. Co gorsza, nie licząc czterech instrumentalnych miniaturek, każdy utwór trwa powyżej 10 minut, co dodatkowo rozciąga mękę. Bardzo nieprzyjemnie się tego słucha i cieszę się, że już więcej nie będę musiał.
Trwoga: Trwoga
Bydgoska Trwoga to debiutanci na polskiej scenie BM. Zespół mocno inspiruje się klasykami gatunku z Norwegii, jednak dosięgnąć swe wzory zdołał tylko w kwestii chujowego brzmienia. Same kompozycje są niedopracowane i zagrane co najwyżej poprawnie, tak że trudno znaleźć tu jakiekolwiek pozytywy.
Skomentuj