
Kolejny pierwszy koncertowy raz w nowej miejscówce. Nowa Rezydencja jest trochę na końcu mojego świata, tzn. Krakowa, a konkretnie na obrzeżach Nowej Huty. Scena znajduje się tutaj jakby na dziedzińcu kamienicy, czyli z czterech stron okalają ją ściany, co w 66,6% przypadków nie przeszkadzało w dobrym brzmieniu. Z ciekawych rzeczy, w centralnym punkcie znajduje się okazały klomb, który rozdzielał publiczność i całkiem ładnie pachniał, w odróżnieniu do części ludzi. Minusem tego miejsca było kamienne podłoże, które okazało się mocno niebezpieczne dla najbardziej aktywnych fanów. W czasie występu Jadu jeden typ wyrżnął fikołka tak energicznego, że wymagał interwencji służb medycznych, a i tak już do końca wieczoru wyróżniał się krwawym plackiem na głowie. Widok tyleż makabryczny co pasujący do muzycznej oprawy.

JAD
Super energetyczny hardcore punk, czyli króciutkie piosenki kipiące szałem i wściekłością. Prosto, na temat i skutecznie. Ja za taką muzyką jakoś wielce nie przepadam, ale było spoko.

Gruzja
Czy to bardziej zespół czy kabaret? Gdyby oceniać po wyglądzie trzech wokalistów: miłośnik sado-maso, makler giełdowy i uczestnik wiksapolowej dyskoteki, to zdecydowanie to pierwsze. Dźwiękowo to jednak stuprocentowo zawodowy band. Świetne numery (m.in „Moja Ratyzbona” i „800zł”), zawodowo odegrane (na jednej z gitar najwszechstronniejszy muzyk polskiego metalu- Artur Rumiński) i odśpiewane. Podobało się mnie i publiczności, która nagrodziła muzyków okrzykami „Jebać Gruzję”. Show wieczoru!

Vader
Z wielkim smutkiem muszę przyznać, że to pierwszy koncert Petera, jego czołgu i załogi, który mnie zawiódł. I w żadnym wypadku nie jest to wina muzyków. Całość została totalnie położona przez nagłośnieniowców. Słychać było tylko część perkusjonaliów i wokal, a do tego gitarowy bałagan. Obszedłem cały dziedziniec Rezydencji i wszędzie było tak samo źle. Zawiodła też publiczność- bardzo cichy aplauz między numerami i zero reakcji na zagajanki Generała. I to jeszcze w sytuacji, kiedy zespół odgrywa w całości swoją kultową płytę- w tym wypadku De Profundis. Zupełnie tego nie czaiłem i razem z kumplem daliśmy sobie spokój po 3. piosence, bo ciężko było tego słuchać.
Romana nie usłyszałem ogóle, bo następnego dnia praca od rana.
Ogólnie mieszane uczucia, z przewagą negatywnych. Jad spoko, Gruzini fajnie, ale jednak tak zjebać brzmienie Vadera woła o pomstę do nieba. Jakkolwiek nie jestem jakimś fanem twórczości czołgu Wiwczarka, to w wersji live jest to po prostu zabójcza maszyna. Tego wieczoru ktoś ukradł gąsienice.
Skomentuj