
W ostatni piątek doszło do premiery wyjątkowego wydawnictwa, a mianowicie Blacklist, za pośrednictwem którego zespół Metallica świętuje 30. rocznicę wydania najpopularniejszej płyty metalowej na świecie, słynnego “Czarnego Albumu”. Z tego powodu zaproszono niebagatelną liczbę 53 artystów, z których każdy nagrał własną wersję jednego z utworów z tejże płyty. Oryginalnych piosenek jest tylko 12, więc każdą z nich można usłyszeć w kilku wersjach. Łącznie wychodzi prawie 4 godziny muzyki, z czego jakieś 25% to 12 podejść do “Nothing Else Matters”. I to kurwa pod rząd. Jak to zobaczyłem, wiedziałem, że będzie ciężko, ale nic nie mogło mnie przygotować na Miley Cyrus i jej beczenie. To zdecydowanie najbardziej obraźliwy dla rozumu i godności człowieka fragment muzyki w 2021.
Reszta nie ma wyboru i musi być lepsza, ale i tak odczuwałem silny przesyt. Większość wykonań de facto tylko zmieniony wokal, z praktycznie identycznymi aranżami. Im dalej jednak od półki rock/metal, tym ciekawiej i często lepiej. Chyba, że mowa o raperach, którzy po prostu wyrecytowali teksty Hetfielda. Nie jestem specjalnym fanem jego liryków po …And Justice…, więc nie robiło mi to najlepiej.
Tak więc podsumowując, na miejscu Ulricha i spółki wybrałbym po jednej, najlepszej wersji i dodał jako bonusowy krążek. Jednak mały Duńczyk jest chyba zwolennikiem motta “Im więcej tym lepiej”, więc siedzę sobie teraz, lekko sponiewierany, dostając mikro spazmów na choćby myśl o słowach “So close no matter how far” i robię dla Was ekstrakt z Czarnej listy. Jedna piosenka – jeden cover, zero Miley (ha-tfu!) Cyrus. Głównym kryterium było odejście od oryginału i ogólna fajność. Czasem oszukiwałem, ale to mój blog więc mogę. Zapraszam do odsłuchu!
Ghost: “Enter Sandman”
Nie od dziś wiadomo, że Duszek umie w covery, sprawiając, że cudze piosenki brzmią jakby należały do ich repertuaru. Solidna robota.
Sam Fender: “Sad But True”
Fender, młody indie rocker z Anglii, pojechał tutaj na pełnym gospel. Drugi najlepszy numer na całej składance.
Biffy Clyro: “Holier Than Thou”
Oni podobno są super popularni w Anglii, obstawiając najlepsze sloty w programie różnych festiwali, jednak dla mnie są bardziej nijacy niż brytyjskie żarcie. Z wyjątkiem tego coveru. Jezu, ale to fajnie wymyślili! Jakiś alternatywy hard rock, kosmiczne klawiszki, wszystko pozmieniane, że brzmi lepiej niż oryginał. Rewelacja.
Diet Cig: “The Unforgiven”
Garaż-rockowy duet z USA, brzmiący jak milion takich samych zespołów. Uwierzcie mi jednak, pozostałe podejścia do Niewybaczalnego są jeszcze gorsze.
Metallica: “Wherever I May Roam”
Tutaj daję oryginał, bo covery to tragedia zupełna. Hiszpańskie rapowanki, trapy i remixy po taniości. Idźcie państwo w chuj.
Portugal. The Man (feat. Aaron Beam): „Don’t Tread On Me”
Tu były brane narkotyki i ja to szanuję, bo rezultat jest pięknie szalony. Może nie dobry, ale na pewno ciekawy. W każdym razie wolę to, niż zasrany, zajebany Volbeat.
Tomi Owó: “Through the Never”
Szybki thrasher jako chilloutowe rnb? Ależ owszem, czemu nie! Całkiem spoko też wyszła przeróbka The Hu, ale to lepsze.
My Morning Jacket: “Nothing Else Matters”
Wszyscy spuszczają się nad Pheobe Rogers i faktycznie, jej cover ma sporo uroku, ale tutaj MMJ pojechali na pełnym Sierżancie Pieprzu i chwała im za odwagę.
Goodbye, Texas: “Of Wolf and Man”
Zdecydowanie najlepszy numer na całym Blacklist. Kwintet z miasta Goodbye w stanie Teksas od nowa napisał piosenkę o wilkołakach, tym razem w stylu folk/country i wyszło po prostu wspaniale. Cudo!
IDLES: “The God That Failed”
Z jednej strony nie dorasta do pięt ani oryginałowi, ani własnym kawałkom ekipy Joe Talbota, ale jest na tyle ciekawe i w sumie chwytliwe, że można obczaić.
Kamasi Washington: “My Friend of Misery”
Free jazzowy odlot. Z piosenką Metki wspólny ma tylko tekst, reszta to szalona i całkiem przyjemna w odbiorze improwizacja.
Rodrigo y Gabriela: “The Struggle Within”
Duet latynoskich gitarzystów, którzy wybili się na granie piosenek spółki Hetfield-Ulrich na gitarach klasycznych. Utwór z gatunku ciekawostek, które słucha się raz na youtube, a potem ewentualnie męczy znajomych.
W mojej opinii – ja tego nie kupuję – odgrzewany kotlet podany w 50 różnych panierkach tyle że najlepiej i tak smakuje w jajku i bułce.
Ghost to w ogóle nie powinien się brać za entera, mimo że coverują świetnie, choćby samych Beatles to tu słabo, oj bardzo słabo i groteskowo
Zapomniałeś o Volbeacie, chyba że mam coś oczyma
A The Hu niezłe jest w sad but true
PolubieniePolubienie
Racja, the Hu całkiem spoko, ale nie była to moim zdaniem najlepsza wersja tej piosenki. Co do Volbeat, to ja bardzo ich nie lubię, szczególnie głosu wokalisty i ten cover niczego w tej kwestii nie zmienia.
PolubieniePolubienie
Ja się cały czas zastanawiam po co im ten album. Nothing jest balladą ponad ramy metalu, prostą muzycznie a jakże genialną, charakterystyczną i piękną. Takie „Do Elizy” muzyki poważnej. Po co to tarmosić na wszystkie inne sposoby i jeszcze puszczać oryginał do przepraszam za stwierdzenie do zarzygania w każdej stacji co godzinę. Obrzydzić nam ? Zrzucić z piedestału ?
PolubieniePolubienie
Ja w sumie nigdy jakoś nie kochałem oryginalnego Czarnego Albumu. Owszem, jest kilka fajnych piosenek, ale całość jest dla mnie średnia. Oczywiście grane wszędzie „Nothing…” i „Sandman” nie pomagają. Za to mam totalnie jak Ty w przypadku „Stairway to Heaven” i „Smoke on the Water”- to są kapitalne kawałki, ale przemielone do cna.
PolubieniePolubienie
Dla mnie również czarny album nie należy do najlepszych. Nie mniej uważam że wielu jest takich jak ja którzy dzięki tej płycie dowiedzieli się że istnieje taki zespół i taka muzyka. I że metal może być bardziej przystępny dla ucha. W sumie to nie wiem czy do końca czarna płyta czy może fakt że w owych latach korzystaliśmy z dobrodziejstwa telewizji satelitarnej a na niej z darmowej jeszcze stacji MTV gdzie oprócz popu i rocku zapuszczano się dalej i serwowano szczypty metalu. I tam właśnie pierwszy raz usłyszałem nothing,else matters. Ale pierwsze było wejście piaskowego dziadka, do dziś pamiętam teledysk w którym amerykańska czarno chromowana ciężarówka marki chyba kenworth rozwala łóżko stojące na pustyni i tego gościa który ucieka przed nią. Wcześniej nie znałem metalu mimo że sygnały w życiu były – przecież mój dobry kolega z którym siedziałem w jednej ławce poznańskiego technikum z namiętnością rył długopisem po wszystkich blatach ławek, w kiblach mna ścianach i drzwiach napisy Metallica, Iron Maiden, Black Sabath i podobizny Eddiego (tak nazywał maskotkę Ironów). Potem był Load ale przedtem sprawdziłem co jeszcze nagrali i dorwałem w ręce wcześniejsze od czarnego albumu płyty Metallicy I to Ride the Lighting jest opus magnum Metallicy w mojej opinii. Nic potem od niego nie było lepsze bo później w zespole zabrakło Cliffa Burtona. Z albumu bije młodość, energia, trash i speed metal. Ta płyta winna być w kanonie lektur obowiązkowych klasy metalowej szkoły podstawowej każdego kto rozpoczyna być i żyć metalem. Ride Thle Lighting, rok 1984.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Ja ich poznałem przez jakąś piracką składankę na kasecie, kupioną przez ojca na jakiejś giełdzie samochodowej i na początku w ogóle mi nie podeszli. Z czasem ich doceniłem i obecnie bardzo lubię 3 pierwsze płyty i oba Loady. Do reszty nie wracam raczej, chyba, że pojedynczych numerów, takich jak „Blackened” z „And Justice…”
PolubieniePolubienie
Zgrzeszyłem bo zapomniałem napomknąć o Garażach. Chwytające za serce covery. Mnie szczególnie podobały się te Motorheadowe.
Bardzo też podobał mi się NoLeafClover z śp. Michaelem Kamenem i jego orkiestrą.
I kiedyś kolega dał mi jakieś niepublikowane kawałki Metaliicy, nie wiem skąd nie wiem gdzie to dziś mam chętnie bym posłuchał ale jako to się nazywało ?
I mam pytanie. Przepraszam w czy w komentarzach można czasami sobie zaklnąć aby podkreślić uwypuklić jaki to był super kawałek czy super płyta ?
PolubieniePolubienie
Ależ proszę uprzejmie.
PolubieniePolubienie