Only Sons

W piątek wystartowałem już o 15:30, żeby zobaczyć jak mój nauczyciel od gitary, Hubert Więcek (Banisher, Redemptor, ex-Decapitated), radzi sobie na scenie jako rezerwowy basista. No i dobra wiadomość jest taka, że on radzi sobie świetnie. Niestety cała reszta zdecydowanie gorzej. Podczas gdy półnagi Hubert spacerował po scenie, machał grzywą i zagadywał publiczność, pozostali muzycy jakby mieli wyjebane. Najgorzej wypadł nowy wokalista, który wyglądał jakby czekał aż mu w końcu dowiozą pizzę- ciągle spoglądał gdzieś obok publiczności, w stronę food trucków. Sytuacji nie ratowała muzyka- tak nijaka, że nie potrafię powiedzieć, co panowie w ogóle grali. Absolutna strata czasu.
The Raven Age

Zespół syna Steve’a Harrisa poszedłem obejrzeć tylko z powodu nalegań koleżanki, której przypadł do gustu kiczowaty image zespołu- taki rock ‘n’ roll z drogiego butiku. Jednak nawet ona nie dała rady wytrzymać dłużej niż kilka minut tandetnego metalcore’a.
Dopelord

Mimo problemów technicznych udany występ warszawskich doom metalowców. Super przebojowe piosenki w klimacie najwolniejszej części repertuaru Black Sabbath pozwoliły przymknąć oko nawet na krótką przerwę w dostawie prądu.
The Stubs

Spory zawód. Nasłuchałem się dużo o wybitności tego tria ze stolicy, więc najarany poleciałem pod Desert Stage. Zaczynają i wow, bardzo fajny rock ‘n’ roll, zagrany ze sporą energią. Ale potem przyszły kolejne piosenki i były dokładnie takie same jak ta pierwsza, więc sobie poszedłem.
Azarath

Moje kolejne podejście do muzyki tych legend death metalu i kolejny raz się odbijam. Niby wszystko się zgadza,ze sceny leje się smoła, jest dzicz, jest technika, słychać nawet zróżnicowanie w kompozycjach. Ale nie wzbudza to we mnie absolutnie żadnych emocji.
Judas Priest

Umówmy się na samym wstępie, że Judasi musieliby się naprawdę postarać, żeby ich występ mi się nie spodobał. Nie tylko są moim ulubionym zespołem jeśli chodzi o klasyczny heavy metal, to jeszcze wprost uwielbiam Roba Halforda, a przynajmniej jego instagramową personę. Do tego Halford i Hill kują stal od ponad 50 lat, więc nawet jak coś będzie nie tak, to nie sposób mieć to za złe seniorom.

To moje żenujące, protekcjonalne podejście uciekło ze wstydem chwilę po tym jak wybrzmiały z taśmy ostatnie takty „Battle Hymn”, nad sceną rozbłysło wielkie logo zespołu, a muzycy ruszyli z „One Shot at Glory”. Już od tej chwili ze sceny biła energia i ewidentna radość z grania. Głos Roba i brzmienie nie były w tym momencie jeszcze najlepsze, ale z czasem i to się poprawiło. Już wcześniej pisałem o miłości do brodatego wokalisty, ale to co pokazał tego wieczoru było niesamowite. Kilka piosenek zajęła mu rozgrzewka, ale gdzieś tak od trzeciego w kolejce „You’ve Got Another Thing Coming” było naprawdę dobrze, nawet z górkami. A typ ma 70 lat! Do tego sporo się ruszał i zagadywał do publiki. Co do instrumentalistów, to dzięki temu koncertowi moim nowym guitar hero stał się Richie Faulkner. Nie tylko z powodu z powodu umiejętności technicznych, ale też prezencji na scenie- od wielkiego show wymagam gwiazdorskiego zachowania, czyli bycia takim super bohaterem i Richie w swoim czarnym, skórzanym kostiumie i wielkich okularach mi tego dostarczył w 100%.

Jako że występ Anglików był etapem ich trasy koncertowej z okazji półwiecza ich kariery, zagrali pełną przekrojówkę, uwzględniając minimum jeden numer z każdej płyty na której śpiewał Halford. Smuci mnie to ignorowanie Rippera, ale cóż począć. Najlepsze momenty? „Turbo Lover” z niedocenianej Turbo; świetna nówka „Lightning Strikes” i oczywiście hity z „Painkiller”, „Electric Eye” i „Breaking the Law” na czele. Do tego Rob na motorze, chłoszczący Andy’ego Sneapa (drugiego gitarzystę) szpicrutą po zadku oraz zupełnie przypadkowy, wielki, dmuchany byk, postawiony na scenie na dwie ostatnie piosenki. Bardzo miłe było też wspomnienie Ukrainy podczas jednej z piosenek, ku wielkiemu aplauzowi publiczności.

Ogólnie doskonały, rockowy show, który do tej pory przywołuje uśmiech na mojej twarzy. Jestem bardzo szczęśliwy, że udało mi się zobaczyć te legendy na żywo i jeśli będziecie tylko mieli okazję, zróbcie to samo- nie zawiedziecie się!
Skomentuj