Svalbard

Post-hardcore’owcy z Bristolu dali dość przeciętny show. Z jednej strony naprawdę zgnietli brzmieniem, ale z drugiej wszystkie piosenki, które zagrali były dokładnie takie same- ciężkie zwrotki z wokalami Sereny Cherry i bardziej melodyjne refreny, krzyczane przez drugiego gitarzystę. Sytuację trochę ratowała wielka uroczość rudowłosej frontwoman, której publiczność zaśpiewała „Sto lat!”, ale umówmy się, że nie jest to czynnik, który obiektywnie wpływa na jakość występu.
Igorrr
Industrialny (?) metal i operowe wokale. Absolutnie wstrętna rzecz.
Witchcraft

Szwedzki tercet gra klasyczny doom i faktycznie, muzyka ta zwiastowała zgubę- śmierć przez zanudzenie. Od czasu MGMT na Openerze nie byłem na tak nudnym koncercie. Kompozycje ciągnęły się w nieskończoność, a zespół nie błysnął choćby iskierką energii, jakby stał na scenie za karę. Muzyczny ekwiwalent osłabienia post-covidowego.
Wiegedood

Powiem, że ja to ogólnie lubię, jak image wykonawcy jest zbieżny jakoś z wykonywaną muzyką. Stąd też sporym zgrzytem był wygląd black metalowców z Belgii, a szczególnie ich śpiewającego gitarzysty, który prezentował się niczym kierowca TIRa. Łysiejący, zarośnięty typuś w koszulce bez rękawków raczej kojarzy się z przystankiem w Zajeździe Promyczek przy A3, a nie z rytuałem z pogranicza lasu i magii. Swoje wizualne uprzedzenia schowałem szybko do kieszeni, bo gdy zaczęli grać wszystko straciło na znaczeniu. Kapitalny, porywający set, który hipnotyzował dzikością i transowością. Cały zespół grał jak opętany i nie sposób było przestać patrzeć i słuchać. Rewelacja.
Imperial Triumphant

Jak tak sobie siądę i się skupię, to mogę sobie posłuchać muzyki IT w domu. Na koncercie absolutnie to do mnie nie trafiło. Zespół brzmiał, jakby każdy instrument opowiadał własną historię: bębniarz napierdalał tribune dla Chrisa Reiferta, basik zabawnie bulgotał, gitarzysta grał non-stop jazzowe solóweczki, a jego krzyk brzmiał jakby ciągle śpiewał „Ebue ebue” (nie mylić z „Ebe Ebe” Rogala DDL!). W mojej głowie zupełnie się to nie zgrywało.
W tym momencie musiałem niestety udać się na spoczynek i ominął mnie show Króla Diamenta, czego wielce żałuję, bo podobno było dobrze.
Tym niemniej cały festiwal uznaję za bardzo udany i jak tylko do sprzedaży trafią bilety na kolejną edycję, kupię w ciemno, bo wszystko było tip-top.
Jedyne co mnie zastanawiało, to mała ilość młodzieży (tj osób w wieku poniżej 30tki). Nie wiem, czy młodsze pokolenia nie słuchają już metalu, czy nie jeżdżą na festiwale, czy jest jakiś inny powód. Mimo tego frekwencja dopisała, a publiczność stanowiła pełen przekrój wiekowy społeczeństwa: od mały bombelków pod opieką rodziców, po zupełnie siwych seniorów. I było to fajne.
Skomentuj