
Piłka meczowa:
Brutus: Unison Life
W stosunku do dwóch pierwszych płyt Belgów, Unison Life jest jak Wiedźmin 3 – został zachowany duch poprzedniczek i ogólne założenia, ale pod każdym względem mamy do czynienia z dziełem znacznie lepszym, pokazującym, że twórcy są coraz lepsi w swoim fachu. Dalej trio gra emocjonalny post rock, do którego uwagę przykuwa przeszywający śpiewa Stefanie Maennerts, z tym, że na najnowszym krążku kompozycje to jest zupełnie inny poziom. Nie tylko każda z nich osobno porywa słuchacza energią i świetnymi melodiami, ale razem tworzą cudowny album o kapitalnym flow. Ja jestem oczarowany i nie mogę się doczekać koncertu za parę tygodni.
.bHP: .bHP
Nisko strojone gitary, dj, śpiew na przemian z rykiem. Znacie? To posłuchajcie. Nie sądziłem, że w tej stylistyce da się zrobić u nas coś dobrego, a tu niespodzianka. Stołeczny .bHP wjeżdża na pełnej, zapodając groove’y od który człowiek się giba jak jebany rezus. Dodajmy do tego charyzmatyczną wokalistkę i świetne numery i mamy przepis na sukces. Płyta mogłaby być równiejsza, ale killery skutecznie przyćmiewają fillery. Nu metalowy renesans zawitał nad Wisłę i jeśli kolejne albumy z tego nurtu będą tak dobre jak debiut warszawiaków, to ja już biegnę do sportowego po legancki ortalion z trzema paskami.
Arch Enemy: Deceivers
Ziomalka i ziomeczki na szczęście zluzowali trochę z power metalem, więc jest znaczna poprawa w stosunku do Will to Power. Czy to znaczy, że Deceivers to dobra płyta? No nie. Mimo fajnych thrashowych momentów, za dużo tutaj sera, szczególnie w gitarowych melodyjkach. Przez to taki np. „The Watcher”, gdzie zwrotki są mocno testamentowe i fajne, jest zupełnie asłuchalny z powodu skrajnie chujowego refrenu. I tak jest w przypadku większości numerów.
Bloodbath: Survival of the Sickest
Mimo, że średnia wieku w Bloodbath przewyższa 45, a gatunek to death metal, żaden krążek w tym roku nie kipiał tak witalnością jak SotS. Nie ma znaczenia, że wszystko to słyszeliśmy na różnych krążkach made in Sweden (a także England- „Born Infernal” to czysty Carcass)- każdy numer to czysta metalowa radość. O ile oczywiście sprawiają Wam przyjemność historie o trupach i robakach.
Cave In: Heavy Pendulum
Zaczynali jako pionierzy połamanego metalcore’a razem z Converge, dziś ich muzyka jest znacznie bardziej przystępna, ale w żadnym wypadku nie nudna. Hardcore, sludge i alternatywny rock, to tylko niektóre kolory wykorzystane przez Stephena Brodsky’ego i kolegów do namalowania pięknych obrazków. Chyba zabrnąłem za daleko z tą piękną metaforą, więc napiszę krócej: Heavy Pendulum ma zajebiste, różnorodne piosenki. Jeśli tak jak ja jesteście zawiedzeni ostatnim Mastodonem, to ta płyta przyniesie Wam otuchę i mnóstwo radości.
Early Moods: Early Moods
Jeśli chodzi o brzmienie – sympatyczny Sabbath-worship. Szkoda, że bez dobrych piosenek.
Lamb of God: Omens
Lekko ponad 40 minut typowego dla Amerykanów szybkiego groove-thrashu. Pojedyncze numery są całkiem spoko, ale zbite w jeden pakiet, mocno nużą. In plus wyróżnia się hardcore’owy „Denial Mechanism”, in minus ostatni „September” z partiami orkiestry. Ogólnie nic specjalnego.
Megadeth: The Sick, The Dying… And the Dead!
Najlepszy zestaw piosenek spod ręki Mustaine’a od czasów Youthanasii. Hit goni hit i hitem pogania. Jasne, zdarzają się wpadki, jak irytujące „Sacrifice” i „Junkie”, czy też groteskowy w świetle poglądów MegaDave’a, szkalujący policję cover Dead Kennedys „Police Truck”. Nie zmieniają jednak faktu, że w końcu można słuchać Megadeth z wypiekami na twarzy. I cieszy mnie to niezmiernie.
Misthyrming: Meth hamri
Otwierająca partia gitary, ewidentnie pożyczona od Funeral Mist, pokazuje, że będzie inaczej. Oczywiście jak w przypadku poprzednich dwóch nagrań Islandczyków, to inaczej zmienia się w trakcie trwania płyty. Czasem są to riffy jak mastify, przypominające drugą falę norweskiego BM, a innym razem partie melodyjne, chwytliwe wręcz, odnoszące się do klasycznego heavy metalu. Bazą pozostaje jednak czyste szaleństwo. Póki co, płytowy bilans Misthyrming to 3 zwycięstwa, zero porażek.
Ozzy Osbourne: Patient Number 9
Przebojowy hard rock. Parę refrenów zapada w pamięć, ale ogólnie nie ma się czym podniecać.
Temple of Void: Summoning the Slayer
Kolejna porcja tłamszącego death-doomu, poprzetykanego posępnymi, gotyckimi melodiami. Prawie tak dobre jak The World That Was.
Wake: Thought from Descent
Zdarza mi się chwalić zespoły, za wpuszczenie powietrza do muzyki, jednak tutaj wietrzenie nie przyniosło pozytywnych efektów. W stosunku do poprzedniej płyty, utwory straciły na ciężarze, który tak fajnie tłamsił słuchacza. Bez tego jest to dość przeciętna muzyka. Niektóre piwnice powinny pozostać zatęchłe.
Wij: Przeklęte wody
„Narwal” nie tylko detronizuje „Flying Whales” Gojiry z tronu najlepszej piosenki o ssakach morskich, ale tak po prostu jest numerem doskonałym. A to tylko jedna z 4 świetnych kompozycji na najnowszej epce warszawiaków. Tercet buduje tu ze sprawdzonych klocków mistycyzmu, ciężkich riffów i chwytliwych melodii jeszcze lepsze kawałki niż na debiucie. Polecam serdecznie!
Nie wiem cz wiesz, może nie, ale od ponad dwóch miesięcy mamy 2023 rok 😉
PolubieniePolubienie
Ciii, nie psuj nastroju 🙂
PolubieniePolubienie
Wiem, ale zaległości same się nie nadrobią!
PolubieniePolubienie
Ja czekałem i czekałem i dziś wiedząc że to ostatnia Krótka piłka A.D.2022 się pytam – gdzie jest Sothoris i ich Wpiekłowstąpienie ? No gdzie ? Jak można przejść w ciszy obok black metalowej rodzimej płyty roku. Chyba że macie inne pomysły…
PolubieniePolubienie
Nie starczyło czasu niestety.
PolubieniePolubienie
szkoda, coraz mniej jedzie siarką ;(
swoją drogą
https://radio17.pl/blog/mdle-nijakie-i-odtworcze-recenzja-wpieklowstapienia-sothoris
jednemu tu smakuje drugiemu tamto
chociaż powiem że nie rozumiem
ps. ten brutus to niby nic a wciąga jak bagno niczym fallout jedynka
PolubieniePolubienie