
Po powszechnych batach jakie zebrał tragiczny Katharsis, potłuczone ego Robba Flynna i on sam, zamknęli się w sali prób i wraz z nowymi kolegami zrobili to, co większość muzyków w takiej sytuacji: weszli z powrotem do rzeki, w której złowili swoje największe hity tego tysiąclecia. Wbrew powiedzeniu, że trick z rzeką nie wypala, tutaj się częściowo udało. Ponownie mamy więc wielowątkowe kompozycje na bazie thrashowych i groove’iastych riffów, harmonie gitarowe i wszystko inne za co (nie) pokochaliśmy płyt The Blackening i Locust. I z tych klocków udało się ulepić kilka dobrych utworów. “CHOKE ON THE ASHES OF YOUR HATE”, “BECOME THE FIRESTORM” czy “ROTTEN” to świetne, energetyczne petardy, które po prostu muszą wejść do koncertowej setlisty. Zamykająca płytę ballada “ARROWS IN WORDS FROM THE SKY” też daje radę. Nawet bezsensownie długi “SLAUGHTER THE MARTYR” ma super refren i parę zgrabnych riffów. Reszta nie jest może tragiczna, ale wyraźnie słabsza i zupełnie nie widzę dlaczego ta płyta trwa aż 60 minut. Tzn. wiem, że to z powodu bycia koncept-albumem i konieczności opowiedzenia jakiejś tam historii, która pewnie nikogo nie obchodzi, ale naprawdę skrócenie krążka o jakieś 20-30% tylko zwiększyłoby jego jakość.
Na koniec pytanie, które zadaje sobie cała Polska: a co z Voggiem?! Czy lider Decapów podzielił los Jeffa Loomisa w Arch Enemy i tylko odgrywa partie wymyślone przez lidera? Na szczęście nie. Nauczony błędami przeszłości Flynn pozwolił pozostałym muzykom poudzielać się tu i tam. Mamy więc blasty- chyba po raz pierwszy w karierze zespołu- nagrane przez niejakiego Navene Koperweisa. W refrenach słychać głos basisty Jareda, który pomagał też przy tekstach i muzyce. A Wacek dołożył swoje cegiełki do “UNHALLOWED” i “BLOODSHOT” oraz wymyślił i nagrał solówki. Czy to wpłynęło na muzykę Głowicy Maszyn? Na moje ucho trochę tak. Są tu chyba najbardziej ekstremalne partie nagrane przez Robberta i spółkę, mocno wjeżdżające w terytorium death metalowe. Z drugiej strony, stanowią raczej ozdobniki dla kompozycji, aniżeli oznakę wielkiej wolty stylistycznej. Ale spoko, że są.
Podsumowując, OKAC ma momenty, ale jako całość trochę męczy. Tym niemniej, jest to najlepszy krążek MH od czasu The Locust. Czyli da się z tą rzeką.
Bardzo mi się podobają balladowe początki piosenek
Slaughter The Martyr
My Hands Are Empty
No Gods, No Masters
Arrows In Words From The Sky
Jedwabne, delikatne, szkoda że nie ma ich więcej. Potem wjeżdża wściekły wokal śpiewający niczym przez zaciśnięte zęby. Numerem jeden imho jest Arrows In Words From The Sky z solówką na końcu.
PolubieniePolubienie