Ze skruchą muszę przyznać, że spóźniłem się na wszystkie supporty i podobno jest czego żałować. Umówmy się jednak, że słuchając przez cały tydzień płyty Let the World Burn nakręcałem się wyłącznie na gwiazdę sobotniego koncertu. I trzeba przyznać, nie zawiodłem się, acz miałem solidne obawy, kiedy zagrali “Śmierć Ludzkości” (najlepszy polski numer metalowy?) już jako czwarty utwór tego wieczoru.
Ale po kolei. Jak zwykle U Bazyla, zespół musiał przedrzeć się przez cały tłum, by dotrzeć na scenę. Na miejscu szybko się rozstawili i poszło. Pięciu półnagich typów w corpse-paincie odpaliło maszynę zniszczenia. Jeśli ktoś nigdy nie słyszał MasseMord, to po pierwsze wstyd, a po drugie, to grają klimatyczny black z melodyjnymi momentami, który trzyma słuchacza w transie, jednocześnie tłucząc blastami po uszach. I mimo obecności melodii, zespół nie ucieka od tradycyjnego blacku, tak daleko jak inny wytwór kolektywu Let the World Burn- Furia. Na koncercie, który zaczął się od intra, którym było nagranie krzyczącej kobiety, Ślązacy zabrzmieli mniej więcej tak jak na płytach- dość brudno, ale wystarczająco selektywnie, by nie było gówna. Najlepsze wrażenie zrobił zdecydowanie mały łysoń na wokalu, czyli Namtar. Nie dość, że brzmi jakby wrzeszczał z wnętrza piekieł, to jego krzyki są na tyle zróżnicowane, że nie nużą.
Na setlistę złożyły się piosenki z dzień wcześniej wydanej płyty A Life-Giving Power of Devastation, oraz, rzecz jasna, utwory starsze, m.in. “MassHealing, MassKilling” czy “Eerie We Have to Be!”. Tak jak wspominałem, muzyka zespołu wprowadza słuchacza w swoisty trans, który powoduje, że powietrze gęstnieje (spory w tym udział miała niezła frekwencja i para wodna lecąca od strony sceny), a czas przestaje mieć znaczenie, a napięcie rośnie. Takim pierwszym momentem, że tak się wyrażę, katharsis, była “Śmierć Ludzkość”. Po prostu miazga! Publiczność wykrzykiwała wraz z Namtarem kolejne wersy, pod sceną rozgrywały się dantejskie sceny, i nawet osoby stojące z tyłu były jakby pod wpływem uroku. Szał! Szczerze myślałem, że teraz to już w zasadzie mogą kończyć, bo jak pobić coś takiego? Tym bardziej, że następny kawałek (niestety, nie pamiętam tytułu) był zdecydowanie słabszy. Ale muzycy wiedzieli co robią i krok po kroku, zagęszczali atmosferę, która pod koniec była jak z czarnej mszy. Nie wiedziałem, że tak brutalna muzyka, potrafi tak oczarować. Nawet nie potrafię powiedzieć ile wszystko trwało, bo tak mnie porwał show, że ani razu nie spojrzałem na zegarek. Polecam wszystkim serdecznie występy tego zespołu, a sam zabiorę się za smakowanie ich najnowszego wydawnictwa.
Obrazek pochodzi ze strony http://www.paganrecords.com.pl
Skomentuj