Agrimonia: Rites of Separation
Ciężki i brudny przyczerniony sludge. Czysta moc w pięciu odłonach. Polecam serdecznie.
Bölzer: Aura
Bardzo intensywna epka szwajcarskiego duetu. 3 utwory, przekładające się na 22 minuty miażdżącego blacku, przypominającego dokonania Deathspell Omega. Pod nieustającym natłokiem hałasu, chowają się ciekawe melodie, a całość jest nie tylko brutalna, ale też prawdziwie intrygująca i chce się do niej ciągle wracać.
Celeste: Animale(s)
Dwie płyty solidnego, atmosferycznego blacku (kurde, po polsku brzmi jakby piosenki były o chmurkach i skokach ciśnienia, ale wiecie o co chodzi). Chyba pierwszy raz spotykam się z wydawnictwem, które mimo tak pokaźnej długości, angażowało słuchacza od początku do końca. Warto obczaić.
Deicide: In the Minds of Evil
Mniej gęstych riffów i beatów, więcej przestrzeni i w rezultacie dostajemy chyba najbardziej przebojowy album Glena Bentona. Podchodzi mi bardziej od klasyki, w sumie jest ok, ale do obsrania daleko.
Demonical: Darkness Unbound
Kolejny klon Entombed. Jeśli nie przeszkadza Wam kompletna wtórność i lubicie galopujący death metal, możecie obczaić. W obrębie tej stylistyki dają radę, ale umówmy się – takich płyt jest na pęczki.
Entropia: Vesper
Kolejny bardzo dobry polski zespół, serwujący mix black metalu i sludge’u. Przy tym twórczość Entropii jest bardziej przystępna od takiego np Thaw, bez popadania w taniość.
Farna, Ewa: Winna
Ewa jest piękna i zdolna, ale tej płyty prawie nie da się przesłuchać. Miałkie, a przede wszystkim nudne piosenki, średnie teksty i coraz wyraźniejsze zapożyczanie maniery wokalnej od Dody. Nie ma tu choćby jednej petardy na miarę “Ewakuacji”. Smuteczek.
Ghost: If You Have…
Rewelacyjna epka z coverami m.in. Abby i Depeche Mode. Gdyby tylko zamiast “Secular Haze” w wersji live, dali przeróbkę “Here Comes the Sun” Beatlesów, byłoby idealnie.
Graveland: Thunderbolts of the Gods
Mierny black/viking metal. Nudna muzyka i słabe wykonanie (szczególnie wokal i zagubiona w rytmie perkusja). Płyta chyba tylko dla Roba i jego trzech fanów.
Nails: Abandon All Life
Całkiem sympatyczny grind/hard core. Są minutowe, wściekłe kawałki, potężne break downy itd, ale w sumie niewiele z tego zostaje ze słuchaczem i nawet nie bardzo chce się do tej płyty wracać.
Obscure Sphinx: Void Mother
Atmosferyczno-eteryczny sludge z lekka djentującymi gitarami. Fajnie kombinują ze strukturami i zapożyczeniami motywów m.in. orientalnych. Ogólnie płyta (poza disneyowską okładką) robi robotę, lepszą o wiele od koncertu jaki grali przed Blindead parę lat temu. Dodatkowe propsy dla Wielebnej za wyjątkowo (w porównaniu z większością rodzimych wokalistów) dobrą wymowę angielską. A całą płytę serdecznie polecam.
Plaga: Magia Gwiezdnej Entropii
Black metal, tym razem, dla odmiany, w swojej czystej, pierwotnej postaci. Żadnych naleciałości z innych gatunków i brudna produkcja. Niby tylko 5 utworów, ale dzieje się tu bardzo dużo i dla fanów Mayhem, Darkthrone czy (głownie ze względu na tematykę) Inquisition jest to rzecz warta sprawdzenia.
Sepultura: The Mediator Between the Head and the Hands Must be the Heart
Słychać, że Kisser i spółka coś tam kombinują z groove metalową stylistyką, jednak, niestety, nie zaowocowało to dobrą płytą. Jest tu parę fajnych motywów, ale ogólnie rzecz biorąc, kompozycje wydają się wymuszone i żadna z nich nie zapada w pamięć. Lepsze od ostatniego Soulfly (od porównań z którym nigdy nie uciekną), ale to chyba jedyna pozytywna rzecz, jaką mogę tu napisać. Płyta najwyżej średnia.
Sokół i Marysia Starosta: Czarna Biała Magia
Wydawnictwo trochę gorsze od Czystej Brudnej Prawdy. Z jednej strony teksty i flow Sokoła są naprawdę świetne, i bardzo dobrze słucha się jego upiornych i uderzających opowieści. Z drugiej jednak strony, natężenie beznadziei, smutku i brzydoty, wylewające się z płyty od samego początku, z czasem przestaje już robić wrażenie, a pod koniec, jak zauważył recenzent z T-Mobile Music, zaczyna robić się trochę groteskowe. Co do wokali Marysi, to podobnie jak na debiucie, to są naprawdę spoko, kiedy cała piosenka należy do niej, ale kiedy śpiewa swoim ciepłym głosem o rozjeżdżaniu skurwieli walcem w którymś z refrenów, to coś mi zgrzyta. Wracając do plusów, to jeszcze należałoby zaliczyć do nich całkiem niezłe podkłady. Ogólnie więc jest spoko, ale bez szału.
Summoning: Old Morning’s Dawn
Ambientowy black, z elektroniką na poziomie średniego Varga (tj. kiczowate, quasi-folkowe melodyjki odgrywane na starych organkach casio). Rezultat mieszany: gdy dominują giary, jest naprawdę spoko, gdy jednak ustępują miejsca w/w organkom, robi się żenująco.
Void of Sleep: Tales Between Reality and Madness
Melodyjny stoner, który nie do końca mnie przekonuje. Niby są tu ciężkie, psychodelicznie zapętlone riffy i fajne, wpadające w ucho i w pamięć motywy, ale to wszystko wydaje się takie zbyt czyste, przemyślane i mało spontaniczne. Dam im jeszcze parę szans, ale nie spodziewam się zmiany nastawienia.
West, Leslie: Still Climbing
Przyzwoity blues rock w wykonaniu legendarnego gitarzysty zespołu Mountain i jego paru gości. Spoko jako muzyka tła do popołudniowego piwa, ale dupy nie urywa.
Skomentuj