Na temat zmian personalnych w szeregach weteranów melo-deathu wiedzą już chyba wszyscy zainteresowani. Szkoda tylko, że Michael Amott ciągle ten sam, a raczej taki sam. Czyli pełen ciągot do przesłodzonych i patetycznych melodyjek, którymi musi zjebać każdy numer. A gdyby nie, rezultaty byłyby tak dobre… Bo nowe piosenki są całkiem fajne. Słychać dużo agresji, a riffy, choć zupełnie nie odkrywcze, układają się w niezłe kompozycje. No i największy atut Arcy Wroga, czyli nowa wokalistka. Alissa ma zdecydowanie lepszy, głębszy powiedziałbym, ryk od swojej poprzedniczki. I jak growluje w refrenie np. “As the Pages Burn” to aż gęsiej skórki dostaję. Ale potem wchodzi SSA (słodka solówka Amotta) i atmosfera idzie się jebać.
Jeśli chodzi o teksty, to nie ma tu żadnej zmiany (sam przeciw złemu światu, oszustwo jest złe itd.), co nie powinno dziwić, bo za ponad połowę z nich odpowiedzialny jest Michał A. Oczywiście za tę gorszą część. Mimo, że dziad ma ponad 40 wiosen, zdarzają mu się momenty godne nastoletnich poetek w stylu: “I’m not evil just misunderstood”. Alissa raczej nie będzie nigdy Bobem Dylanem death metalu, ale przynajmniej oszczędza nam takich potworków.
Podsumowując, pomimo moich narzekań, to chyba najlepsza płyta Arch Enemy od czasów Wages of Sin. Piosenki zapadają w pamięć, a White-Gluz jest najlepszą wokalistką jaką ten zespół miał w całej swej historii. Z drugiej strony, jest to któryś już z kolei album zagrany na tych samych patentach, które już nużą. No i te nieszczęsne melodyjki. Dotychczasowym fanom powinno przypaść do gustu, ale żadnych nowych zwolenników War Eternal zespołowi nie przyniesie.
obrazek wzięty z metalinjection.net
Skomentuj