Zacznijmy od muzyki. Nie znam wcześniejszego dorobku odpowiedzialnego za nią Petera Tagtgrena (Pain, Hypocrisy), ale to, co stworzył tutaj można określić mianem industrialnego metalu. Średnie tempa, proste, a zarazem ciężkie riffy, a wszystko zalane popowymi wręcz melodyjkami, najczęściej pochodzenia klawiszowego. Takie sobie to jest w najlepszym wypadku.
Rzecz jasna, muzyka jest jedynie tłem dla wyczynów wokalnych głównego bohatera tego albumu. I mimo, że strasznie kaleczy angielski topornym, niemieckim akcentem, to ma to jakiś swój urok. Uroku wszelkiego pozbawione są kretyńskie teksty w stylu na chcącego szokować nastolatka. Praktycznie każda piosenka dotyczy ludzkiej seksualności i upodobań podmiotu lirycznego w tym względzie, co jest wyraźnie zaznaczone w tytułach (“Ladyboy”, “Fat”, czy “Golden Shower”). Na takie tematy można pisać na rozmaite sposoby, z jajem jak Steel Panther, z pazurem jak Trent Reznor, czy z taktem jak np. Marvin Gaye czy inni artyści soulowi. Till wybrał opcję na gimnazjalistę i rezultaty są żenujące w chuj. Chociaż czego ja się spodziewam, bo autorze tych wiekopomnych słów: “You have a pussy, I have dick, so what’s the problem, let’s do it quick”.
Kolega z bloga Irkalla zauważył, że to kwestia konwencji, którą się kupuje, albo nie. Dla mnie, jest to konwencja zbyt bliska polskiego kabaretu, w którym od ponad 10 lat najbardziej śmieszy facet przebrany za babę, a publiczność szcza (jak w “Golden Shower”) pod siebie, gdy ze sceny padnie “dupa”, o “kurwie” nie wspominając. Tej konwencji mówimy zdecydowane NIE.
Skomentuj