Zespół Warbell pochodzi z Jeleniej Góry, a Havoc jest ich pierwszą płytą, nagraną po ponad 8 latach istnienia. Z początku gdy wyczytałem (jeszcze przed zapoznaniem się z muzyką), że za wokale jest tu odpowiedzialna kobieta, mój prosty umysł dopuścił do siebie jedynie dwie opcje: albo Nightwish, albo Arch Enemy. W pierwszym przypadku pudło zupełne, w drugim zdecydowanie cieplej, bo Warbell wzoruje się innym szwedzkim zespole grającym melodyjny death metal, a mianowicie Amon Amarth.
Tak jak u tych brodaczy, tak i tutaj większość utworów sławi siłę i męstwo okazywane w obliczu przeciwności losu, a także wspomina bogów nordyckich. Jednym z nielicznych tekstów dotyczących spraw bardziej codziennych jest “Reflecting Lies”, opowiadający o fałszywych mass mediach. Tak więc nie ma tu nic odkrywczego, ale na szczęście napisane jest to na przyzwoitym poziomie i lektura nie grozi bólem zębów.
Co do muzyki, to powiedzmy to sobie od razu: tutaj jeszcze bardziej słychać, jak Warbell zrzyna z kwintetu z Tumpy. Dostajemy więc prosty melodeath w umiarkowanych tempach i ze sporą dawką melodyjek. O dziwo, mimo wszystko całkiem przyjemnie się tej muzyki słucha. Piosenki są w sporej większości dobrze napisane i to rekompensuje brak oryginalności. Na szczególną uwagę zasługują wpadające w ucho “The Chosen Ones” i “Break the Waves”. Na przeciwległym biegunie leży “Fidelis”, który nie tylko brzmi jakby wzięty z płyty Versus the World, ale na dodatek jedyny w miarę oryginalny chwyt: równoczesny growl i czysty śpiew w refrenie, wypada kiczowato w chuj. Pewną wadą jest też długość płyty- 15 numerów (wliczając w to 3 krótsze instrumentale) to naprawdę dużo, szczególnie w przypadku wydawnictwa, na którym utwory nie różnią się zbytnio od siebie.
Jeśli chodzi o sprawy czysto techniczne, to tutaj nie ma nic do zarzucenia: każdy instrument robi robotę, tak samo jak nowoczesna produkcja. Wokale pani “Gigi” (czyżby inspiracja pewną japońską kreskówką?) też nie ostają od tego co prezentowała np. taka Angela Gossow.
Podsumowując, mimo braku oryginalności, przez większość czasu słucha się Havoca przyjemnie. Na przyszłość sugerowałbym jednak bardziej odważne podejście do realizacji własnych pomysłów, a także do selekcji materiału na krążek.
Skomentuj