Słuchając najnowszej płyty Szwedów zastanawiałem się, jaka motywacja stała za powrotem do brudnego, piwnicznego brzemienia- artystyczna (“jednak nie umiemy w ugrzeczniony BM) czy finansowa (“jednak nie opłaca się nam ugrzeczniony BM”)? W wywiadach zespół upiera się przy potrzebie serca, ale kto tam wie.
Jakby nie było, uwiąd twórczy Erika Daniellsona i spółki trwa w najlepsze i nie sposób ukryć go nawet pod litrami krwi, zwierzęcymi szczątkami, ani brudną produkcją żywcem wziętą z De Mysteriis Dom Satanas. Wszystko rozbija się bowiem o marność piosenek. Niby wściekłych, przyzywających diabła i depczących krzyże, ale jak tego w ogóle nie czuję. Co gorsza, poza otwierającym “Nuclear Alchemy” żadna nie pozostaje w głowie. Jedyne co pamiętam z całej płyty poza rozczarowaniem, to fakt, że jest pełna riffów granych tremolo i blastów, z których nic nie wynika. Black metal powinien zabijać, ale nie nudą.
Właśnie odpaliłem sobie obchodzące w tym roku ósme urodziny Lawless Darkness i nie mogę się nadziwić, jak nisko upadł ten niegdyś wspaniały zespół.
Skomentuj