Piłka meczowa – Wolf King: Loyal to the Soil
Fantastyczny chaotyczny hardcore, mocno doprawiony crustem, blackiem i innymi odmianami ekstremalnego metalu. Z początku wchodził opornie, ale 3-4 przesłuchania sprawiły, że się zakochałem w tym krążku.
At the Gates: To Drink from the Night Itself
At War with Reality to był dla mnie taki Death Magnetic– bezduszna próba nawiązania do najlepszych dokonań celem odzyskania fanów. Najnowsze wydawnictwo Szwedów kojarzy mi się z kolei z Hardwired…. Niby podobne do poprzedniczki, ale coś tu się zadziało ciekawego, jakieś nieśmiałe próby zrobienia czegoś fajnego, nowego. Ale i tak jest to materiał wyłącznie dla największych kibiców rudego Tomka i spółki.
Atlas Moth, The: Coma Noir
Potężne i brudne brzmienie, ciężkie riffy i nieszablonowe kompozycje. W teorii powinienem oszaleć na punkcie tej płyty. W praktyce jednak brakuje tu jakiejś magii, czegoś co zostaje ze słuchaczem i zmusza do powrotów. Dam temu krążkowi jeszcze parę szans, ale póki co brzmi głównie jak nie spełniona obietnica.
Ghost: Prequelle
Na swoim czwartym studyjnym długograju, popularny Duszek już bez żadnego krygowania się ogłasza: King Diamond i Judas Priest spoko, ale jednak Abba to jest to. Tu i tam pojawiają się cięższe gitary, ale przez jakieś 75% czasu mamy tu do czynienia z klasycznym wręcz pop-rockiem z lat 80-tych. I słucha się tego wyśmienicie! W zasadzie każdy numer poza trzema, moim zdaniem zbędnymi, instrumentalami jest potencjalnym hitem, do śpiewania pod prysznicem. To uprzebojowienie sprawia, że muzyka jest bardziej jednowymiarowa niż poprzedno, ale i tak daje tyle radości, że w moim prywatnym rankingu płyt z logo Ghost na okładce, Prequelle ląduje na miejscu drugim, tuż za Infestissumam.
Skinless: Savagery
Tym co mnie przyciągnęło do tej płyty, to wspaniała okładka. Obrzydliwa, ale nie kiczowata. Muzyka jest słabsza, ale i tak solidna. Jedynym problemem są wahania jakości. Spora część płyty to wprawnie odegrane, ale jednak tylko kalki ze szwedzkiego deathu a’la Entombed, czy zawijasów w stylu wczesnego Morbid Angel. Pomiędzy nimi znajdują się momenty natchnionego nakurwu, które podnoszą tętno i malują uśmiech na twarzy słuchaczy, jak np. thrashowy riff w drugiej połowie “Line of Dissent”. Fanatycy Śmierć Metalu muszą obczaić, reszta niekoniecznie.
Varmia: W ciele nie
Taka Furia, ale z o wiele mocniejszym naciskiem na tradycyjną folkowość. Jest tu parę niezłych momentów, ale całość nie powala.
Wiegedood: De Doden Hebben Het Goed III
Belgijski black metal, czerpiący inspiracje z różnych źródeł, trochę w tym black gaze’u, trochę typowo francuskich dysonansów i odrobinka bardziej klasycznej Norwegii. Całkiem w miarę, ale jest tyle lepszej muzyki w tym gatunku, że mi szkoda czasu.
Windhand / Satan’s Satyrs: Split
Wspólny krążek dwóch zupełnie odmiennych zespołów. Windhand grają doom metal z podniosłymi damskimi wokalami, takimi na królową elfów. Nie najgorsze, ale po 3 minutach każdego z dwóch utworów (jeden trwa 6, drugi 13), zaczyna mnie zamulać. Satan’s Satyr to z kolei energetyczny rock ‘n’ roll grany na nisko zestrojonych gitarach. Słucha się tego bardzo przyjemnie, a nóżka sama chodzi.
Nowy at the gates zajebisty tytuł płyty, drugi w kolejności po „with fear…” szkoda, że jakością odbiega.
PolubieniePolubienie
Prawda! Liczę, że panowie sobie odpuszczą dopieszczanie starych fanów i zrobią ostry skręt… w zasadzie w dowolną stronę, byle już tak nie męczyć tego melodeathu, bo coraz gorzej to im wychodzi.
PolubieniePolubienie